W powiecie sandomierskim w ciągu niespełna roku (od maja 1952 do lutego 1953 r.) ilość spółdzielni produkcyjnych wzrosłą z 1 do 27 – w tym samym czasie rozpoczęło działalność 30 komitetów założycielskich. Mapa powiatu coraz gęściej pokrywa się czerwonymi kółkami spółdzielni produkcyjnych. Są one świadectwem wzrastającego uświadomienia mało i średniorolnych chłopów – świadectwem zapału, ofiarności i bojowości, aktywu gminnego, gromadzkiego, jego trudnej, a zwycięskiej walki z wrogiem.
“POŁANIEC LEŻY W POWIECIE SANDOMIERSKIM 1953 r.”
Tekst: Czesław Michniak
Słowo Ludu, 1953, R.5, nr 85, Kielce, 10 kwietnia 1953 r.
A więc – teraz ktoś oceni – osiągnięcie Sandomierza jest na piękny medal, błyszczący, świecący sie jak szlachetny kruszec.
Ale jak każdy, tak i ten medal ma swoją drugą stronę. Odwróćmy go. I oto spotyka nas niespodzianka. Jest zaśniedziały jak moneta z czasów Bolesława Wstydliwego, który pod koniec XIII w. w dziewiczej puszczy na południe od Sandomierza wybudował gród i osadził w nim kasztelana. Do dziś dnia przetrwała z owych czasów nazwa – Połaniec. Przetrwała jeszcze bura, bo odbijają się w niej wiklinowe zarośla, szarfa Wisły. Przetrwały drogi…
Osada jest parterowa z wielkim rynkiem pośrodku i kilkoma uliczkami, które za ostatnimi domami wsiąkają w piachy, to znowu opadają łagodnie ku Wiśle.
Połaniec zamieszkuje ok. 2400 chłopów i drobnych rzemieślników, a liczba gospodarstw wynosi 635 i to prawie wyłącznie 1-3 hektarowych.
W Połańcu jest felczer, apteka, izba porodowa, ale brakuje lekarza, elektryczności. Jest stałe kino – światło od motoru w młynie – ale cóż z tego, kiedy nawet zastępca przewodniczącego Prezydium GRN nie wie, jaki film “szedł” wczoraj. Nie interesuje się (ktoś podpowiada: “Zew morza”, radziecki). Jest gospoda ludowa, ale nie ma świetlicy, radiowęzła.
Któregoś dnia powstał komitet założycielski. Deklaracje podpisało 10 osób, wnosząc 16 ha ziemi.
– Rozdaliśmy wiele formularzy – mówi tow. Łukaszek z GOM-u (sekretarza KG tow. Bobrowskiego nie zastałem). – Ale jak dotąd – robi wymowny ruch ręką – figa z makiem.
Członkowie komitetu założycielskiego oczekują dalszych zgłoszeń.
Obdarowani formularzami – barwnie opowiada Łukaszek – tłumaczą się w różny sposób. Np. Andrzej Kozłowski, właściciel 2 hektarów: “Chętnie bym przystąpił, ale nie mam ziemi ornej, tylko sad. Deklarację noszę przy sobie w portfelu, na wszelki wypadek.
A Leokadia (“Lodzia”) Pawełek: “Zastanawiam się. Zresztą dajcie mi formularz, bo tamten zgubiłam:. Bierze, gubi i znowu prosi o nowy. Roztrzepanie czy taktyka?
Jan Olesiński nic nie mówi, tylko gryzie wargę. Ten podobno ma żonę, która grozi rozwodem.
W Połańcu komitet założycielski ograniczył się do rozesłania formularzy jak zaproszeń na zabawę. Teraz założono ręce. Oznaka samouspokojenia. Co będzie dalej?
Z tym spokojem to nie było jednak tak różowo. – Przeżywaliśmy gorące dni – przypomina Łukaszek. – W 1949 roku zlikwidowano w okolicy bandę. Niedawno schwytano na gorącym uczynku połanieckiego “króla mięsa” Władysława W.
Ale teraz beztroska. Robota polityczna, kulturalno-oświatową leży.
Kierowniczka agencji pocztowej szeleszcząc nakrochmalonym fartuchem zdradziła mi kilka cyfr, dających obraz czytelnictwa prasy (w swoim okręgu ma 6 tysięcy “dusz”). “Trybunę Ludu” prenumerują 4 osoby, “Słowo ludu” – 7, “Przyjaciółkę” – 117 kobiet, “Przegląd Sportowy” – 2 lekkoatletów. Suma sumarum – słabiutko.
Książki? W bibliotece między abonentami przeważa młodzież szkolna, nauczycielstwo i miejscowi urzędnicy. Chłopów na lekarstwo. Z biblioteki odesłano mnie do księgarni, która okazał się sklep z tekstyliami. Książki zajmowały “ćwiartkę” pomieszczenia. Kierowniczka kol. Kieszkowska powiedziała ze spokojem, że w “ostatnim kwartale” sprzedała książek za 170 zł. Prawie same atlasy i broszurki rolnicze”, rzekła obdarowując uśmiechem przedstawiciela GS-u, który sporządzał remanent. “Sandomierz przysyła ciągle nowe książki, już nie ma gdzie tego trzymać. Zbiorowisko kurzu i już…”, skarżyła się, “A wy, koleżanko”, spytałem “czytacie, interesujecie się współczesną literaturą?” Kierowniczka odpowiedziała po namyśle: “Owszem, jedną z książek Kraszewskiego, zdaje się, że to była… “Szalona”.
– Mamy bardzo słaby aktyw – stwierdza samokrytycznie tow. Łukaszek. – Zasępia się. – A z zewnątrz nikt nam nie pomaga. Ani Komitet Powiatowy, ani PRN. Daje w ten sposób do zrozumienia, że nie tylko aktyw gminny jest winien.
Nierzadko spotyka się dziś na wsi działaczy, którzy w sprawozdaniu z pracy “na” powiecie, gminie, gromadzie piszą: “To trudny, kułacki teren…”. (Kłam tym oportunistycznym teoryjkom zadałby przykład gminy Wilczyce, w której jest aż 40 gospodarstw kułackich i największa w powiecie liczba spółdzielni produkcyjnych – 7).
Ale Połaniec to przecież gmina biedniacka.
Czyżby więc takich działaczy nie było w sandomierskim?
Ale skądże. Są. Zmienili tylko skórę, przyoblekli się w szaty wygodnych podróżnych, wzdrygających się przed użyciem takich środków komunikacji jak furmanka, czy własne nogi. Gdy mówią o Połańcu, krzywią się, marszczą na twarzy: “Oo, tam dojazd trudny”. Rzeczywiście. Drogi w tej okolicy zachowały się w nienaruszonym stanie od czasów… w tym miejscu rumieniąc się znowu wymieńmy Bolesława Wstydliwego. Droga bita kończy się kilka kilometrów za Osiekiem, a dalej – wbrew mapie zaczyna gruntowa. W lecie piachy, na jesieni grzęzawisko. Istnieje i drugie połączenie ze światem, za pośrednictwem dobrotliwie sapiącej kolejki wąskotorowej Bogoria – Łubnice. Wysiada się w lesie na przystanku Sieragi i stamtąd na piechotę jeszcze 6 kilometrów do Połańca.
A teraz szkoła. Byłem w Połańcu przed dwoma laty. Kierownik szkoły poczęstował mnie cierpkimi wiśniami i obietnicą “powiatu”, że szkoła murowana stanie “na mur” na przyszły rok.
– Szkoła, towarzyszu, szkoła… – mówi ze smutkiem tow. Okólski z Prezydium GRN.
Są wprawdzie dwa pomieszczenia w chałupach – ale w jednym można by urządzić grzybobranie – a drugie, rozsypuje się ze starości. Pamięta jeszcze czasy Kościuszki, który w maju 1794 roku przebywał w Połańcu kilka dni i nawet – jak opowiadają – podpisał się sygnetem na szybie w mieszkaniu Szopów.
– Są cegły, a nie ma szkoły – martwią się chłopi. – Cegła niszczeje, a tutaj przecież 500 dzieci…
W Ruszczy koło Połańca rośnie sędziwy dąb, pod którym podobno Kościuszko układał tekst Uniwersału wydanego 7 maja 1794 roku. (“Rzeknijmy, że lud zostaje pod opieką Rządku Krajowego, że uciśniony człowiek ma gotową ucieczkę do Komisji Porządkowej swego województwa, że ciemiężyciel prześladowca Obrońców Kraju jako nieprzyjaciel i zdrajca Ojczyzny karany będzie”).
Tow. Łukaszek przypomina zajścia pod kopcem, usypanym ku czci zwycięzcy spod Racławic. Była wielka manifestacja chłopska, szarżowała “husaria” Składkowskiego. Padły strzały.
– Chcielibyśmy – mówią obecni przy rozmowie chłopi – aby nasza spółdzielnia nosiła imię Tadeusza Kościuszki…
Słowa te brzmią mocno jak zobowiązanie.
Szarówka. Kierowca grzebie jeszcze w motorze. Zamyślam się. Kol. Kieszkowska w tej chwili pewno zamyka sklep z tekstyliami i książkami. Pod pachą trzyma “Pamiątkę z celulozy” – to porcja na wieczór i do poduszki. Mija mnie zastępca przewodniczącego Prezydium GRN. Idzie chyba do kina na “Cud w Mediolanie”. Słyszę dzwonek telefonu. Łukaszek w zastępstwie nieobecnego sekretarza KG rozmawia z agencją pocztową. Kierowniczka ostro stawia kwestie czytelnictwa prasy. Łukaszek odpowiada: “Ależ dobrze, dobrze, prasa kolektywny agitator… doceniamy”… Członkowie komitetu założycielskiego półgłosem ustalają termin zebrania gromadzkiego w sprawie spółdzielczości produkcyjnej – stoją oparci o drewnianą poręcz werandy. Wybierają ludzi, którzy będą chodzili po domach jak w czasie Plebiscytu Pokoju. Przed gminą zatrzymuje się “Willys” z KP a za nim półciężarówka PRN. Sekretarz Prezydium na honorowym miejscu w szoferce. Do samochodu podchodzą dzieci szkolne z kwiatami…
– W porządku. Będzie zrobione – ktoś krzyczy mi w ucho. Otwieram oczy. Samochodów, dzieci, towarzyszy z komitetu założycielskiego ani śladu. Tylko nasz kierowca ciągle grzebie w motorze. Łukaszek wyciąga rękę do pożegnania.
Wkrótce pchaliśmy zieloną “Skodę” przez piach – ku Rytwianom.