Miasteczko

Fot. Archiwum Towarzystwa Kościuszkowskiego w Połańcu / Polaniec.net

W dzisiejszym wydaniu podróży z połaniecką historią zapraszamy czytelników do odsłuchania / odczytania unikalnej relacji pana Tadeusza Szewery, który opowiada historię Połańca od czasów wojennych aż do momentu decyzji o budowie elektrowni. Tymbardziej wartościową staje się relacja ponieważ autor odwiedził Połaniec i opisywał ciekawe sytuacje związane z tym pobytem. A działo się wiele. Połaniec borykał się z problemami, były nadzieje i obawy w powojennej rzeczywistości, były wyzwania przed ówczesnymi władzami naszego miasta. Jakie? Miłej lektury.

 

“MIASTECZKO”

Tekst: Tadeusz Szewera
Odgłosy: tygodnik społeczno-kulturalny, 20.06.1974 r., nr 25

 

Na wyjazd do Połańca nakłonił mnie przyjaciel. Zaprzyjaźniliśmy się jeszcze w partyzantce w 1943 roku, kiedy nasz oddział zapadł na legowisko w lasy Turskie. Stamtąd do miasteczka nie było więcej jak 19 kilometrów. Wtedy Mietek K. zajął się leczeniem naszego nadwątlonego szkorbutem uzębienia. Przywiózł do lasu nawet bormaszynę, kleszcze i inne dentystyczne akcesoria.

Mietek K. pochodzi z tamtych stron, kiedyś w Połańcu mieszkali jego rodzice. Przy piaszczystej drodze przebiegającej opodal rzeki Czarnej już na skraju pól ornych, stoi jeszcze ich parterowy domek z gankiem, otoczony zdziczałym nieco sadem. Gospodarza stałego teraz nie ma, ale przyjaciel nie sprzedał dotąd ojcowskiej schedy. Ma wygodę z tym starym, opuszczonym domem i skrawkiem ogrodu, w którym gęsto od jabłoni, grusz, śliw i krzaków porzeczek. Może tu zawsze przyjechać, odetchnąć ciszą małej mieściny i nawdychać się powietrza tak czystego, że aż drapie w gardle.

Mietek zagląda tutaj przeważnie na przełomie lata i jesieni, jest wtedy śliwobranie, przez dzień lub dwa znowu stary dom tętni życiem, odwiedzają przyjaciela sąsiedzi i krewni, których w miasteczku ma sporo; szukają u niego nie tylko porady w różnych osobistych sprawach. Chcą sobie pogadać o szerokim świecie, wszak jest człowiekiem wykształconym i na stanowisku, mieszkającym stale w dużym mieście.

Jest wieczór, naftowa lampa rozjaśniła półmrok dużej izby, na półmisku leży pęto smakowitej połanieckiej kiełbasy, o jakiej przeciętnemu mieszczuchowi nawet w snach się nie śniło. (Połaniec zawsze słynął ze znakomitych wędlin!). Znalazł sie też kieliszek domowej śliwowicy. Gwarzymy o tym, co było i co będzie. Jutro ruszymy na oględziny tego NOWEGO, które tak gwałtownie wtargnęło do miasteczka.

– Musisz koniecznie pozaglądać w stare kąty, poodwiedzać, znajome miejsca. Niebawem już ich nie będzie – upomniał mnie przyjaciel.

Pamiętam to miasteczko takim, jakim go pożegnałem przed trzydziestoma laty. Był lipiec 1944 roku. Wojna zbliżała się ku końcowi, na frontach sytuacja była już dostatecznie jasna, ale jeszcze nikt z nas, chwilowych przybyszów w te strony i nikt ze stałych mieszkańców nie zdawał sobie w pełni sprawy, że zakończenie jest aż tak blisko, że mija wszystko złe, co z sobą przyniosła tutaj wojna. Nasz oddział odchodził wtedy stąd na północ, kierował się w Góry Świętokrzyskie. Mietek K. maszerował objuczony sanitarnymi torbami. Był już naszym “nadwornym medykiem”.

Potem przyszedł sierpień, żniwne snopy stały na polach, kilka radzieckich patroli przemknęło pomiędzy nimi i już właściwie było po wszystkim. Front poszedł dalej, pod Stopnicę i pod Staszów, miejscowi chłopcy z BCh zakończyli wojaczkę, szli do wojska i do milicji, a w samym Połańcu ludzie już się szykowali, aby rozpocząć NOWE ŻYCIE. Tak się wtedy sloganowo mówiło o tym wszystkim, co z sobą niosła wolność, ale wtedy to nie był slogan, bo za słowami tkwiła konkretność i tylko precyzję tego pojęcia mąciło pytanie: jak je zacząć, to NOWE ŻYCIE? Od czego?

O NOWYM mówiło się tutaj od dawna. Konkretnie od upadku sanacyjnej Polski. To dziwne, ale ludność miasteczka po wyzwoleniu składała się głównie z chłopstwa. Tutejszych mieszczan wojna skazała na zagładę; to byli przecież Żydzi trudniący się przede wszystkim handlem. Ocalałą resztę stanowili więc chłopi, przeważnie średnio zamożni, zarażeni radykalizmem i tradycjami kościuszkowskiej insurekcji. Zginęło ich kilkunastu w partyzantce lub za partyzantkę. “Jędrusie” i Bataliony Chłopskie stanowiły więc tutaj siłę główną, niektórzy zmarli w koncentracyjnych obozach, ale większość przetrwała szczęśliwie wszystkie hitlerowskie obławy i pacyfikacje, i teraz rwała się do życia i do zapowiadanych reform. Ale rychło okazało się, że gardłowanie na wiecach nie równa się wcale postępowi gospodarczemu, że jest on uzależniony od możliwości danego terenu, że nie można budować fabryk tam, gdzie nie ma surowców i zbędnych rąk do pracy. Więc poza reformą rolną, która objęła okoliczne majątki i która w zasadzie ominęła chłopów z samego Połańca, żadna z wiecowych obiecanek nie doczekała się tutaj realnych kształtów. Połaniec pozostał nadal rolniczą osadą, leżącą przy bocznym, mało wtedy ważnym, piaszczystym trakcie. Przemiany społeczne i polityczne wciskały się w nową połaniecką rzeczywistość dosyć opornie i początkowo prawie niezauważalnie. “Rozkwit” – “dobrobyt” – utożsamiano z krainą mlekiem i miodem płynącą, w którą Połaniec winien był się zmienić natychmiast z przyjściem władzy ludowej. Jeżeli tak się nie stało – to gdzież to NOWE ŻYCIE”? Jak je zacząć?

Połaniec jest jednym z najstarszych miast nadwiślańskich. Prawa miejskie uzyskał w 1246 roku na mocy przywileju Bolesława Wstydliwego, potwierdzonego w trzy wieki później przez króla Zygmunta I. Kronikarze z tamtych lat mówią o jego świetności; oczywiście rozumiemy, że na miarę ówczesnych czasów. Miasteczko leżało przy dwóch szlakach handlowych. Jeden – to spławna Wisła, drugi – to trakt biegnący tędy od Sandomierza na Nowy Korczyn i Kraków. Ten trakt do niedawna pozostawał takim, jak go chyba wytyczono przed wiekami. Biegł pośród dość żyznych pól i gęstych lasów, ale był miejscami bardzo piaszczysty… Takim go pamiętam z czasów wojny: żandarmskie budy rzadko kiedy przebijały się przez miałki piach. Partyzanci śmiało sobie poczynali w tych stronach trudno dostępnych, mieli dobre schronienie w lesie ciągnącym się klinem od Wisły, wzdłuż rzeki Czarnej, prawie aż po pasmo borów świętokrzyskich. Drogi były tutaj kiepskie, jedyna linia kolejki wąskotorowej ommijała Połaniec w dość znacznej odległości. Ludzie w miasteczku i w okolicznych wsiach byli serdeczni, gościnni i patriotyczni, gotowi ponosić ofiary za cenę owego NOWEGO ŻYCIA, które miało wkroczyć wraz z końcem wojny do ich średnio zamożnych wiejskich zagród.

Lecz nie prawa miejskie nadane w XIII wieku, a potem brutalnie odebrane miastu przez cara za sprzyjanie powstańcom 1863 roku i nie szlaki handlowe, które tędy wiodły i nie okresowy pobyt króla Zygmunta III Wazy w 1606 roku rozsławiły Połaniec. Miejsce w historii wyznaczył mu Tadeusz Kościuszko, który po bitwie racławickiej tutaj rozłożył się obozem, szczęśliwie rozgromił w potyczce carskie roty zabłąkane w terenie i ogłosił 7 maja 1794 roku Uniwersał “urządzający powinności gruntowe włościan i zapewniający dla nich skuteczną opiekę rządową, bezpieczeństwo własności i sprawiedliwość”.

Do niedawna była to jedyna znacząca data w historii Połańca, ale w zasadzie nie mająca wpływu na codzienne życie miasteczka, któe z nakazu cara utraciło miejskie prawa i juz do nich nie powróciło, ani za międzywojennego dwudziestolecia, ani za władzy ludowej. Zmian administracyjnych nie przewidywano żadnych, urząd gminy pozostał po dawnemu. Połaniec nadal żył życiem osady rolniczej, coraz bardziej sennej, coraz mniej ludnej. Uciekła z Połańca młodzież. Nowe czasy niosły z sobą możliwości kształcenia się. Kto chciał zodbyć wiedzę wyżej połanieckiej szkoły, wybierał się do Powiatowego Sandomierza, albo Mielca po drugiej stronie Wisły, bo tam było najbliżej. Ci ze szkół średnich już nie wracali, jechali dalej, do Krakowa, Warszawy lub do Łodzi na wyższe uczelnie. Po co mieli wracać do tych niskich, zapadających w ziemię ojcowych chałup? Co miał w Połańcu do roboty lekarz, inżynier lub nawet technik? Na taką osadę wystarczył jeden doktor, jeden weterynarz i jeden inżynier agronom.

Płynęły lata, miasteczko się wyludniało, starzy umierali, a młodzi wpadali tutaj na trochę, na wakacje, żeby pomóc w gospodarstwach swoich rodziców. To jedno ciągnęło ich jeszcze w rodzinne strony. I namawiali swoich najbliższych: sprzedajcie ziemię i chodźcie do nas. Tutaj zostaną tylko ci, którzy będą bez wyjścia i to do czasu, dopóki Połaniec nie umrze śmiercią naturalną. Na to jest już skazany…

Coraz częściej rodzice słuchali głosu dzieci, sprzedawali lub wydzierżawiali gospodarstwa i wyjeżdżali. Nawet piekarz przestał być potrzebny i masarz zamknął warsztat. Na swój użytek każdy potrafił wieprzka zabić, chleb przywoziło się z miast powiatowych, przeważnie ze Staszowa i z Tarnowa. Brak innej pracy niż na roli zmuszał ludzi do szukania zarobku poza Połańcem. Otworzyły się ogromne możliwości w “Siarce”, położono wreszcie asfalt na piaszczystym trakcie, zaczęły kursować autobusy, dojazd do kopalni w Grzybowie pod Staszowem i w Piasecznie oraz w Machowie pod Tarnobrzegiem przestał być problemem. Na gospodarstwach zostawali więc starzy chłopo-robotnik nauczył się zdobywać pieniądze bez pracy na roli. I każdy już myślał, że tak pozostanie aż do “ostatnich dni umierającego Połańca”, gdy oto zupełnie nieoczekiwanie w to zamierające życie wkroczyła decyzja o budowie elektrowni, której moc przekroczy 3 tysiące megawatów. Ów prądotwórczy gigant ma już ruszyc w 1977 roku, a więc w niespełna sześć lat od rządowej decyzji, która zapadła w 1971 r. NOWE stało się faktem.

Ocknął się Połaniec, rozgadał, rozpolitykował. – Nareszcie – powiadali entuzjaści. – Doczekaliśmy się! A bo to prawda? – replikowali sceptycy. – Obiecywali już niejedno i co z tego wyszło?

– Ale teraz wyjdzie! – grzmieli entuzjaści. A stare matki dopowiadały z nadzieją w głosie: To może i nasze dzieci popowracają?

– A niby po co mają wracać? – krzywili się sceptyczni ojcowie. – Jak pod budowę zaczną zabierać ziemię, to i nam przyjdzie wyjechać stąd na zawsze.

Toczyły się podobne rozmowy każdego dnia, chociaż właściwie nic się jeszcze w Połańcu nie działo poza kilkukrotnymi przyjazdami specjalistów, którzy chodzili po polach i coś tam sobie wyjaśniali. Dopiero pod koniec 1972 roku zaczęły zjeżdżać przedsiębiorstwa, które w styczniu 1973 miały przystąpić do niwelowania i uzbrajania terenu pod osiedle mieszkaniowe energetyków i pod przyszłą elektrownię. Zaczęto szukać wśród miejscowych chętnych do roboty na budowie. Zgłosiła się chmara chłopów, ponoć prawie setka. Jednocześnie przystąpiono do wykupywania gruntów. Gruchnęła wiadomość: Rolnik, ten prawdziwy, dostaje struprocentowe odszkodowanie! Chłopo-robotnik tylko 50 procent ustalonej ceny!

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wyludniony Połaniec zaczął pęcznieć od “autentycznych” chłopów, którzy błyskawicznie porzucili pracę w tarnobrzeskiej “Siarce” i roboty w Staszowie. – Ależ tak, panie inżynierze, jak Boga kocham, nigdy gospodarki nie opuszczałem, rolnik jestem od maleńkości! Tak jak mój dziad i ojciec, ale teraz mógłbym państwu, czego nie, robotnik też ma dobrze, a może i lepiej…

Nie wszyscy oczywiście chcą się wyzbyć gospodarki i przeobrazić w robotników elektrowni. Ci otrzymują nowe akty własności poza terenami przeznaczonymi pod budowę osiedla, szos i torów kolejowych. Jak mi mówiono, rok 1973 zamknięty został nadaniem praw własnościowych aż 600 rolnikom. Już sobie oni dobrze przekalkulowali, ile korzyści da im dalsze uprawienia ziemi. Połaniec trzeba będzie wyżywić i to dobrze wyżywić!

Jakim ma być ten Połaniec niedalekiej przyszłości? Równolegle z elektrownią i z wszystkim, co musi towarzyszyć takiemu kolosowi, wyrośnie na polach drugi, szesnastotysięczny Nowy Połaniec. Od października ubiegłego roku do lutego 1974, budowniczowie już wznieśli 8 bloków mieszkalnych. Szybko budują, nie ma co! W tym nowym zupełnie mieście, zbudowanym od podstaw, będą pawilony usługowe i handlowe, hotel z restauracją (upadnie chyba dzisiejsza gospoda na rynku), dom kultury z salą widowiskową i kinową, szkołą zawodowa z internatem, żłobki, przedszkola, pralnia mechaniczna (pewnie i piekarnię zbudują?), no i także ośrodek wypoczynkowy, wśród malowniczych pagórków i lasków, opodal Winnicy, wioski przylegającej do dzisiejszego starego Połańca, dosłownie tam, gdzie 7 maja 1794 roku legli obozem kosynierzy Kościuszki. Nad ośrodkiem górować będzie kopiec, usypany przed dziesiątkami lat w tym miejscu na chwałę Naczelnikowi i na pamięć jego wielkiego Uniwersału. O tym kopcu mało kto do tej pory wiedział, podobnie jak o wałach bateryjnych nad brzegami Czarnej. Rybaków, którzy godzinami przesiadali nad rzeczką, odległą historia specjalnie nie pasjonowała, mieszkańcy Połańca zaś nie umieli reklamować tego, co by im ściągnęło turystów w okresie minionych “lat chudych”.

Połaniec jest siedzibą gminy i takim pozostanie. Miastem powiatowym jest Staszów. Odległość – 18 kilometrów dobrą, asfaltową drogą, przez Rytwiany. Władze powiatowe, jako pierwsze, poznały plan Nowego Połańca. Czy pozazdrościły “wybrańcowi losu”? Tego nie wiem. Ale pewnego dnia rozgorzała potężna bitwa o to, gdzie powinno być zlokalizowane owo szesnastotysięczne nowe miasto. Na gruzach nic nie znaczącego dotąd starego Połańca, czy też na peryferiach bądź co bądź powiatowego Staszowa? Ojcowie powiatu uzasadniali 18 kilometrów, w dobie dzisiejszej, nie jest żadną odległością. Tym np. kierowano się budując 26-tysięczny nowy Tarnobrzeg, chociaż siarka jest w Machowie, Jeziórku i Grzybowie, a w Tarnobrzegu jej nie ma. Ojcowie gminy Połaniec replikowali: Albo elektrownia i nowe miasto staną w Połańcu, albo ani jedno, ani drugie!

Nie poprzestawano na słowach: szły listy jeden za drugim, a to do ministra, a to do premiera, nawet do pierwszego sekretarza KC. Wyłuszczano swoje powiatowo-gminne racje i usiłowano przekonywać partię i rząd, która z tych dwóch koncepcji jest mądrzejsza. Powoływano się na historię, na zasługi dla Polski Ludowej, Połaniec szermował Kościuszką i Uniwersałem, który już wówczas (znaczy się w XVIII wieku) określił miejsce tutejszego społeczeństwa w życiu polityczno-społecznym kraju. Staszów odwoływał się do rozsądku gospodarczego (no bo przecież ta siarka w Grzybowie!) i w miarę potrzeby przypomniał rolę lewicowych partyzantów przy wyzwalaniu tych ziem w 1944 roku.

Może ta batalia o lokalizację Nowego Połańca nabrałaby większych jeszcze rumieńców i weszła do dziejów wojen podjazdowych jako jedna z bardziej zajadłych choć bezkrwawych, gdyby nie przyjazd do Połańca pierwszego sekretarza KC i premiera rządu. W kwietniu ubiegłego roku, w towarzystwie ekspertów, dyrektorów budowy, władz wojewódzkich i powiatowych, przybyli dostojnicy na plac budowy. Los starego i Nowego Połańca był już wówczas przesądzony. Myślę, że staszowiakom zasychało w gardle, gdy wsłuchiwali się w słowa Edwarda Gierka. Powiedział on wtedy w kwietniu 1973 roku: “Połaniec będzie najładniejszym osiedlem energetyków w Polsce. Stanie się z czasem najnowocześniejszym miastem między Krakowem a Sandomierzem”.

Połaniec odetchnął z ulgą. Odetchnęli także ci, którzy porzucili ongiś to “umierające miasteczko”, wykształcili się, zdobyli zawody i teraz mieszkają w różnych krańcach Polski. Sercem są przecież zawsze wśród swoich. Może niektórzy nawet myślą już o powrocie? To nic, że Połaniec stary, ten z historią od 1246 roku przestanie istnięć, że 70 procent obecnej zabudowy zniknie z powierzchni ziemi. Rozpiera ich po prostu zwykła ludzka radość. Boją się tylko troszkę, czy aby powietrze od tej elektrowni nie ucierpi i czy rybki nie pouciekają z Czarnej do Wisły. Fachowcy zapewniają, że wszystko będzie po dawnemu. Ryby będą brały i powietrza starczy dla wszystkich.

Chociłem z przyjacielem po placu budowy, chodziłem po starych znajomych mi uliczkach i po rynku, otoczonym drewniakami. Byłem na kopcu Kościuszki, zaglądałem do remizy stojącej w centrum na skwerze, siedziałem nad Czarną. Przyjaciel upomniał mnie co chwila.

– Patrz, żebyś dobrze zapamiętał to wszystko, czego tu już za parę lat nie będzie. Tak wygląda miasteczko skazane na ŻYCIE.