Ciągnęło ich morze i marynarski trud… Z chłopskiej zagrody — z Kielecczyzny czy Sandomierszczyzny, z nędzy i trudu ojcowskiego domostwa wyszli dzisiejsi oficerowie i marynarze. Spełniły się ich marzenia.
“CHŁOP OD PŁUGA ORACZEM MORZA”
Tekst: Ppor. Mar. Krzysztof Ładosz
Magazyn Morze – Marynarz Polski, nr 2, luty 1949 r.
Spełniły się dzięki temu, że gospodarzem Polski jest dziś robotnik i chłop. Służąc na morzu, trzeba dużo wiedzieć, znać, umieć. Maszyny, sygnały, skomplikowane urządzenia techniczne, matematyka, geografia; — trzeba się długo i wytrwale uczyć, aby zostać marynarzem. Przed wojną nauka kosztowała drogo i na ten „luksus” robotnik czy chłop nie mógł sobie pozwolić. Dziś jest inaczej…
*
Kiedy powiedziano mi, że zastanę go z pewnością w maszynowni — zdziwiłem się. W maszynowni? — Teraz, kiedy ma wolną chwilę, aby właśnie odpocząć i odetchnąć nieco świeżym powietrzem? Niezbyt pewny celowości swojej wycieczki, schodziłem jednak na dół. ORP „Błyskawica” wrócił właśnie z ćwiczeń i stał przy nadbrzeżu, lekko kołysząc się na łagodnych falach. W miarę jak schodziłem, dochodzący z maszynowni szum rósł i wzmagał się.
Kursant Oficerskiej Szkoły Marynarki Wojennej ppor. Henryk Uba stał właśnie obok jednego z mechanizmów w maszynowni, zaglądając co chwila do trzymanej w ręku książki, jak gdyby kontrolując, czy teoria zgadza się z praktyką.
— Co studiujecie kolego? — zapytałem.
— A no — uśmiechnął się — na wykładach trudno jest poznać wszystko. Tam mamy tylko szkice i cyfry. Trzeba tylko sobie wyobrażać, jak to wszystko wygląda w rzeczywistości.
— A jak wam idzie nauka?
— Tak sobie — odparł — a właściwie coraz lepiej — dodał po chwili. Chociaż… z początku szło dość ciężko. Mam tylko 7 klas szkoły powszechnej i musiałem dobrze „gonić”, aby dorównać innym kolegom, którzy mają wyższe ode mnie wykształcenie. Dzisiaj między nami poziom się wyrównał. Wszystko można zrobić, kiedy ma się przed sobą cel i kiedy chęć pokonuje trudności. Dawniej, przed wojną było mi bardzo ciężko. Brak książek, daleko do szkoły, ojciec nie mógł płacić za szkołę, Dziś muszę to nadrobić…
Ppor. Uba jest synem małorolnego chłopa. Ojciec jego posiada 4 ha gruntu we wsi Niziny koło Buska-Zdroju. Dziesięcioro dzieci trudno było wyżywić i ubrać przed wojną, a cóż dopiero dać im naukę? To było właściwie nie do pomyślenia. Młody Henryk uczęszczał do szkoły, ale w Nizinach było tylko 5 klas. Potem, musiał chodzić co dzień 5 km do wsi Koniemłoty.
— Ukończyłem w 1938 r. 7 klas… i co dalej? — Trzeba było pomóc w domu. Nie widziałem możliwości dalszego kształcenia się. Wybuchła wojna. Trzeba było walczyć z wrogiem. W 1943 r. wstąpiłem do Batalionów Chłopskich. Ciężkie były lata walki. Wiedziałem jednak, że walcząc, trzeba myśleć o Polsce innej, niż była przed wojną. O takiej, w której brat mój i siostra będą mogli pójść do szkoły, będą mogli znaleźć pracę. Dlatego też w roku 1944 wstąpiłem do Armii Ludowej, Góry Świętokrzyskie stały się groźne i niedostępne dla hitlerowców. W czasie walk partyzanckich nieraz marzyłem o tym aby w przyszłości zostać oficerem. Wkrótce też, przekroczywszy Wisłę pod Sandomierzem i front pod Chełmem, dostałem się do Lublina. Ukończyłem Podoficerską Szkołę Broni Pancernej, a następnie Centralną Szkołę Oficerów Pol.-Wych. w Lublinie. Wyszedłem stamtąd jako chorąży. Służyłem w piechocie. Wiedziałem jednak wciąż, że muszę się nadal kształcić. Wojna się skończyła, a moich siedem klas dawało mi zbyt słabe perspektywy na przyszłość. W 1946 r. dostałem się do Marynarki Wojennej…
A co się dzieje z Waszą rodziną, jak sobie radzi rodzeństwo?
— Jedna z moich sióstr skończyła kurs w Warszawie i jest instruktorką Związku Samopomocy Chłopskiej w Lublińcu, druga skończyła kurs instruktorek Chłopskiego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci w Warszawie i pracuje obecnie w RTPD w tymże Lublińcu, brat w Szczekocinach kształci się w Liceum Pedagogicznym, drugi jest w Liceum Rolniczym, trzeci zaś w Szkole Lotniczej w Boernerowie pod Warszawą.
— Ja w naszej kompanii opiekuję się kołem ZMP, bo praca społeczna dla mnie — to nieodłączna część nauki i pracy zawodowej. W wolnych chwilach studiuję nauki społeczne. Bo bez tego iść w świat, to to samo, co zamknąć się w kajucie, nie wiedząc, po co i dla kogo się żyje i pracuje. Oficer dzisiejszy, to dusza armii, a nasza ludowa armia, to armia robotników i chłopów…
Takim jest ppor. Henryk Uba.
*
Marynarz Józef Bobrowski służy w Marynarce Wojennej dopiero trzy miesiące. Chce być sternikiem. Zgłosił się do Mar. Woj. jako ochotnik, należy do ZMP i nieraz pracuje za dwóch. Można go niemal zawsze w wolnych od służby chwilach zastać w świetlicy, kiedy to wespół z kolegami rozprawia o przyszłej swej służbie na morzu, lub też pilnie studiuje książki i czasopisma. Przed przejściem do SSM odbywa obecnie zaprawę morską.
— Kiedy skończę służbę zasadniczą, chciałbym iść do Szkoły Oficerskiej — powiedział mi, gdy spotkaliśmy się podczas wolnej chwili w świetlicy.
— Pięknie, ale czy wiecie, że to cztery lata ciężkiej nauki?
— Coż z tego, czyż ja mam czterdzieści lat? Zresztą dorośli dziś się uczą, bo za młodu nie mogli, a ja? Przecież po to tu przyjechałem. To nie jest dla mnie ważne jak długo będę się uczył, tylko żebym miał możność…
Marynarz Józef Bobrowski przybył do Marynarki Wojennej spod Sandomierza, ze wsi Połaniec, gdzie ojciec jego pracuje w gminie i ma półtorej morgi ziemi. Przed wojną ojciec klepał biedę i… buty. Reperował obuwie, gdyż nie mógł utrzymać się z rodziną ze skrawka ziemi. Szewstwem zajmował się jako samouk. Syn jego, Józef, uczył się w szkole. Skończył 7 klas.
— Po wojnie — mówi — pracowałem w Szczecinie a wieczorami uzupełniałem swą wiedzę. Mam teraz ukończone dwie klasy gimnazjum. Przed wojną nie miałem własnych książek, dzisiaj — żebym tylko miał czas czytać. Dawniej nieraz zazdrościłem Korczakowi, że może się uczyć. Jego ojciec miał 40 morgów ziemi, wynajmował sobie ludzi do pracy, wypożyczał konie i udawał dobroczyńcę. Dziś nam jego “dobroci” nie potrzeba: brat uczy się w państwowej szkole i ma tam utrzymanie, a ja służę w Marynarce Wojennej i jestem z tego naprawdę szczerze zadowolony…
Byłem kiedyś na zebraniu koła ZMP, którego sekretarzem jest marynarz Bobrowski. W dyskusji nad referatem on bodaj najczęściej zabierał głos. — Marynarz Bobrowski również i sam wygłasza referaty. Jest też redaktorem gazetki ściennej, ale przede wszystkim każdą wolną chwilę poświęca na naukę. Uczy się, bo jest zetempowcem. Wie, że dziś przed nim stoją wielkie zadania, wie, że kiedy będzie się uczył, będzie mógł zostać oficerem, że kiedy będzie pracował, będzie mógł łatwiej utrzymać ojca, który całe życie ciężko pracował, nie mogąc dać swym dzieciom nie tylko wykształcenia, lecz często nawet i chleba.
*
My swoim dzieciom pozostawimy po sobie socjalizm. Pozostawimy bezpłatne szkoły, elektryczność w chatach, traktory w spółdzielniach, kino i teatr w wiejskich świetlicach. Nie będzie już ojciec podporucznika Uby czy marynarza Bobrowskiego, martwił się o szkołę dla syna. Nie będzie nikt szukał pracy i chleba. Trzeba, tylko aby każdy miał taki zapał, jak oni, aby jak oni rozumiał, że dzisiaj w Polsce wspólną pracą budujemy szczęśliwą przyszłość. Robotnik i chłop jest dzisiaj oficerem i podoficerem w Marynarce Wojennej.