Dziś święto! 1973 r.

"W Połańcu trzeba zaczynać od początku...". Fot. CAF - Wawrzynkiewicz

Raport z wielkiej budowy. Ładne perspektywy! Zacząłem prowadzić comiesięczną kronikę budowy elektrowni w Połańcu i już na początku odpowiedzialny, choć doprawdy nie wiem za co, reporter R. W. pisząc w “Perspektywach” o tej budowie, informuje, że student P. przysłał do TV “wycinek kieleckiego Słowa Ludu”, w którym reporter N. puściwszy najwidoczniej wodze fantazji opisuje niesnaski między chłopami i budowniczymi, dając panoramę niemalże jakichś Racławic, bo i kosy… Tak, jest ta mowa także o kosach i innych ostrych narzędziach rolniczych, z których jakoby wyruszano na pola przeciw owym spychaczom…

“DZIŚ ŚWIĘTO!”

Tekst: Zbigniew Nosal
Słowo Ludu nr 251 z 8 września 1973 r.

Otóż niczego nie puszczałem, a nad swoim znakomitym kolegą z Warszawy mam tę przewagę, że coś niecoś osobiście, choć bez żony, widziałem. Jak było rzeczywiście mogliby reporterowi R. W., gdyby o to zapytał, odpowiedzieć operatorzy tych spychaczy i kierownicy budowy.

Reporter R. W. wkłada w usta naczelnika Jarzyny słowa: – Jesteście świadkami niepotrzebnego rozjątrzenia. Ludziom podbił bębenka niezbyt odpowiedzialny reportaż w kieleckiej gazecie… Nie wychodzili oni wcale przeciw buldożerom z kosami. Mógł ich widzieć operator co najwyżej idących do koszenia zielonego jeszcze zboża. I nikt tutaj nie staje do walki z techniką, z wyjątkiem paru osób – nie sprzeciwia się chłop budowie elektrowni. Tylko te sprawy wywłaszczeniowe idą jak krew z nosa…

Więc “nikt”, czy może jednak są “wyjątki”? Nie wiem zresztą co naczelnik Jarzyna mówił, wiem, że widział to, co ja zobaczyłem pisząc potem dosłownie – Zgiełk. Opodal, przy skoszonym w kawałku, wysokim życie, wbita w ziemię kosa.

Tursko, Zawada, Łęg, Połaniec. Partyzanci i pana Kościuszki, wielkiego Naczelnika, kosynierzy.

Komu chce podbić bębenka reportaż z “Perspektyw”? Przecież właśnie o złym załatwieniu uwłaszczeniowych spraw przede wszystkim pisałem, a ów zgiełki, to była wcale nie taka znów spokojna dyskusja chłopów z Turska Małego z naczelnikiem Jarzyną i przedstawicielami budowniczych elektrowni. Ja tam byłem! Spychacze musiały w tym dniu przerwać prace.

R. W. także o owych niesnaskach opowiada. Wykazał tym trochę niekonsekwencji i – delikatnie mówiąc pochopność w ocenie mojego – nieznaczonego do ssania, więc i nie przesłodzonego, jak landrynka – pisanego na gorąco i publikowanego nie dopiero po trzech miesiącach od tamtych wydarzeń, artykułu.

To, co wyżej napisałem do redaktora “Perspektyw”. Niech wie. A konflikt, drobny, bo drobny, ale był. – Bez konfliktów – jak mówił dyrektor Tadeusz Rubaszowski – nic nie ma.

Rzecz w tym, żeby się nie wdać tylko w konflikty i poza nimi zobaczyć cel. Jeśli idzie o cel, ludzie go dobrze pojęli. Rozumieją. A Rubaszowski rozumie ludzi. Zwłaszcza starszych tych, którzy tu, gdzie teraz ma być elektrownia – wyrośli, wiele lat żyli i stąd odchodzą.

Kto to jest Rubaszowski? Bardzo sympatyczny, rozsądny, niski, szczupły, pan. Dyrektor powstającej elektrowni. Człowiek (przynajmniej dla mnie) nieuchwytny. Ciągle gdzieś w rozjazdach, ciągle go nie ma, bo albo coś załatwia w krakowskim “Energoprzemie” (to firma dyrektora Błaziaka), albo jest w Zakładach Energetycznych w Radomiu, albo na jakiejś konferencji w Warszawie, gdzie z hydrobudowcami uzgadnia, jak ma być z tym zawracaniem Wisły.

Teraz wreszcie. Rubaszowskiego dopadłem, bo trzeba powiedzieć wstyd – kręcić się po budowie, pisać i nie rozmawiać z gospodarzem. A dopadłem dzięki pani Janinie Tęsiorowskiej, architektowi, za co należą się jej słowa uznania. Tu je wyrażam.

Dziś w Staszowie święto. Dzień Energetyka. Dzień połanieckich energetyków, których rodzina liczy sobie zaledwie sto pięćdziesiąt osób. Nie więcej. Od poniedziałku przybyło przecież osiemdziesięciu trzech uczniów Zasadniczej Szkoły Zawodowej przy elektrowni w Połańcu. Uczą się i pracują.

Święto i świetnie się złożyło, bo rozmawiam z gospodarzem, z Tadeuszem Rubaszowskim. Rozmowa nie jest świąteczna. Zdaje się obaj nie umiemy świętować, bo zamiast sobie obopólnie schlebiać, zamiast roztaczać, czar, mówić: “kochajmy się”, zaczęliśmy od starych, niebyłych już konfliktów, od kłopotów z kotłami, które sprowadzi się do Zawady, do elektrowni, ze Związku Radzieckiego w trochę innym niż przypuszczano terminie, ale który to termin ma w niczym uruchomienia pierwszych baterii nie opóźnić, a potem zadałem dyrektorowi stereotypowe pytanie: jak widzi obecny stan robót, tam za Połańcem?? On na to, że wszystko zgodnie z planem, nie ma żadnych opóźnień i że nie powinienem się martwić, bo nawet z przeniesieniem budownictwa mieszkaniowego ze Staszowa do Połańca nie będą mieli większych kłopotów. Właściwie nie będą ich mieli wcale, bo mają pomoc i z KW i z wojewódzkiej rady. Rzecz jest trudna, bo w Połańcu trzeba zaczynać od początku, od podstaw, a Połaniec – tak jakoś wyszło – nie ma nawet planów ogólnych rozwoju. Oni zaś: Rubaszowski, Błaziak, Jarzyna, widzą to miasto (tak!), miastem roku dwutysięcznego.

Rubaszowski mówi: – Chcemy, czujemy się w obowiązku zbudować takie miasto, stworzyć takie warunki, żeby ludzie chętnie tu przychodzili, zostawali. Nie wolno nam nic spaprać. Nawet jeśli na początku nie będzie najlepiej, ludzie, którzy tu przyjdą muszą mieć wizję miasta, w którym da się mieszkać, miasta przyszłości.

Wrzesień. Wróćmy do szkoły. Rubaszowski mówi: – Nie ma, nie będzie brakować ludzi. Trzeba się oprzeć na młodzieży, trzeba ją związać z branżą, nauczyć zawodu, nauczyć specyfiki pracy. Tylko na takiej załodze będzie się można oprzeć. Innych możliwości nie ma.

Rubaszowski mówi: – Sprawy załogi przyszłej elektrowni, stworzenia jej warunków takich, żeby mogła tu żyć i pracować, jest dla nas jednym z podstawowych problemów.

Tadeusz Rubaszowski nie mówi tego od święta, on wie co mówi – pracuje w energetyce dwadzieścia, niepełne dwadzieścia lat.

“Dzień a on tam był…”. Fot. A. Pęczalski

Byłem i na budowie. W Zawadzie. Pokłoniłem się pięknie dozorcy Kwiatkowskiemu. Dzień, a on tam był przy tym zbudowanym już, meblowanym dziś pewnie baraku. Rozmawiałem z kierownikami odcinków Zdzisławem Zyskiem i Czesławem Kalbarczykiem. Mówią: pracujemy dobrze idzie. Faktycznie.

Operatora – Wiesława Kłody nie widziałem. Szkoda. Podszedł za to do mnie stary znajomy z informacją: Józef Eliasz, ten młody brygadzista, już nie pracuje. Odszedł? Trzeba to sprawdzić. Dlaczego?

Ś‌więto, musi więc być i świątecznie. Jak? Kłaniam się połanieckim energetykom.