Po klęsce wrześniowej 1939 r. miejscowe społeczeństwo z początku oszołomione ciosem zaczęło się rozglądać „ile też nas to kosztowało”. Ano, z biegiem miesięcy ustalono, że z samego Połańca brak: 11 zabitych, 6 ciężko rannych, 28 w niewoli niemieckiej i 3 w Rosji sowieckiej, 5-ciu zabitych z gromad gm. Połaniec, 3 rannych, 20 w niewoli niemieckiej. Na różnych polach bitew zginęli: Kwiatkowski Stanisław, Kornaś Jan, Łukaszek Feliks, Machnicki Michał, Mazgaj Zygmunt, Ciszewski Stanisław, Wałcerz Fr., wszyscy z os. Połaniec, Kierys St. z Maśnika i inni.
Ranni wrócili: Łabuszewski Feliks przy obronie Gdyni, Przeworski Piotr przy obronie Warszawy, Kubik Czesław, przy obronie Lwowa, Ramos Feliks z Maśnika przy obronie Warszawy i Kwiatkowski z Łęgu, Głogowski Wł. z Łęgu przy obronie Gdyni.
Z biegiem czasu przyszła refleksja: przegraliśmy z jakiego powodu? Wielu przecież z tutejszych obywateli było na tej wojnie i zmierzyło się z wrogiem. Przychodzi pytanie dlaczego?
Przecież nasza piechota najlepsza w świecie wszak sami Niemcy mówili, gdyby mieli polską piechotę, zawojowaliby świat, nasza artyleria przewyższała artylerię niemiecką pod względem wyszkolenia w 100%, brawurze naszej kawalerii żadna inna kawaleria nie jest w stanie dorównać! Wszak z szablami i lancami rzucali się na czołgi niemieckie i ginęli. Gdziekolwiek dowództwo nakazało obronę, Niemców 3-7 razy tyle ginęło więcej, niż Polaków!
Więc znaczy się, nie byłoby tak poszło, gdyby? To gdyby mieściło się w tym, że prawie wcale nie mieliśmy lotnictwa bojowego, gdyż dopiero na właściwie rok, Centralny Okręg Przemysłowy (Stalowa Wola, Mielec, Rzeszów) zaczął „coś” produkować, no i brak motoryzacji – czołgów i samochodów pancernych, oraz pomocniczego im sprzętu. Ogólnie wprawdzie, przypisywano winę wyższemu dowództwu, oraz kadrze zawodowej oficerskiej, że pierwsza niedołężna, a pierwsza i druga razem wzięte tchórzliwe – że uciekają w autach z żonami, a zostawiają żołnierzy pod dowództwem podoficerów lub oficerów rezerwy, uciekając do Rumunii.
Pierwszy zarzut o tyle słuszny, że góra nie dopatrzyła się pewnych braków w naszym uzbrojeniu. O tyle podczas samych działań, niesprawiedliwa, że gdy Niemcy rozbili łączność między oddziałami – grupami operacyjnymi i każdą z osobna brali w „kocioł”, nie było innej rady, jak rozkaz „wycofać się”.
Przemyślując to wszystko, doszło się do wniosku: Niech nam Anglicy dadzą tylko czołgi i samoloty, resztę sami zdobędziemy na Niemcach, a więc, Polacy! Nie upadać na, duchu! Sursum corda!
I od tych haseł rozpoczęła się mrówcza praca.
W marcu 40 r. zjawił się w Połańcu kapitan Wojsk Polskich „Sucha Rączka”. Nazwiska jego nikt nie znał i nikt się o nie oczywiście w tych czasach nie pytali. Znali go tylko niektórzy z „wojska”. Zaczął on wokół siebie gromadzić i porozumiewać się z oficerami będącymi wtedy na tym terenie. Materiału ludzkiego do wojska było wtedy dużo i to materiału wyszkolonego. Zaczęto więc omawiać sprawy tylko z dowódcami. Miano utworzyć z terenu gminy Połaniec kompanię – na razie.
Wyłoniono dowódcę kompanii w osobie podporucznika Bienia Jana, nauczyciela z Połańca, dowódców plutonów: I-go podporucznika Dalmatę Józefa z Kraśnika, który wrócił do domu przed bandami ukraińskimi ze wschodu, II-go Wałcerza. Kazimierza studenta praw – podporucznika, III-go / Kubika Czesława – porucznika -rannego przy obronie Lwowa, robotnika przed wojną w P.Z.L. (Państwowe Zakłady Lotnicze).
Kapitan „Złota Rączka” przyjeżdżał do Połańca dwa razy w miesiącu szkoląc i omawiając przyszłe wystąpienia wraz z dowódcami, kryjąc się przed ciekawymi przeważnie w polach i lasach. W roku 1941 złapany przez Niemców mordowany (wyrwali mu uschłą rękę z powodu odniesionej rany w roku 1939), jednak nikogo nie wydał).
Praca na pewien czas ustała – zastygła.
W roku 1940 w styczniu rozpoczęli swą działalność „Jędrusie”. Grupa na razie składała się z kilku ludzi zaufanych. Organizatorami byli bracia Jasińscy: Władysław szef, Bronisław i Kazimierz, studenci praw Uniwersytetu Krakowskiego i najmłodszy Stanisław, absolwent gimnazjum w Tarnobrzegu (uczył się w Mielcu). Zadaniem pierwszych było utworzenie bojówki -najmłodszego zorganizowanie kolportażu tajnej gazety.
Miejscem „stałym” jeżeli tak można się wyrazić, gdyż stale nigdy nie obozowali, była Trzcianka – dom Wiącka Józefa.
Działalność swoją rozpoczęli „Jędrusie” niszcząc akta w okolicznych gminach, które mogły służyć informacją Niemcom, zabierając Niemcom: masło z mleczarni i z konwojów po drogach, cukier z pociągów zatrzymując pociągi zabierali wagonami, rozbrajali posterunki żandarmerii, zabierali spirytus z gorzelni.
Celem ich było:
1) zdobyć broń czy to przez walkę, czy przez kupno, z zabranych im spirytusu czy masła.
2) pomóc jeńcom znajdującym się w obozach w Niemczech. W tym celu sprzedawano spirytus i kupowano broń, zaś co do 2 punktu, zorganizowano szereg zaufanych kobiet, które wypiekały chleb, ciasta itp. i przez zaufanych pracowników w okolicznych pocztach wysyłano te paczki żywnościowe do „łagrów” do Niemiec, prosząc jeńców o nadsyłanie dalszych adresów pod wskazane nazwiska w paczce. Praca Jasińskich, jako też “Suchej Rączki” nie miała żadnego oblicza politycznego. Byli Polakami w najlepszym tego słowa znaczeniu idealiści, – sienkiewiczowscy „Kmicice”. Sami obszargani od błot nadwiślańskich, zmoczeni w szarugach, jednak niezmordowani, pomagali bliźnim, którzy bardziej cierpieli. Pamięć ich zostanie na długo jako pomnik patriotyzmu i ukochania Ojczyzny w sercach prostaków sandomierskich. I tak przyszedł rok 1941. 22 czerwca tegoż roku usłyszeliśmy huki znad Sanu. W pierwszej chwili nikt nie mógł powiedzieć, co to znaczy. Gazet przez pierwsze kilka dni Niemcy nie wypuszczali. Wprawdzie kilka tygodni przed tym Niemcy ściągnęli olbrzymią ilość czołgów, samolotów i innej broni nad granicą demarkacyjną. Wciąż jednak zapewniali, że stosunki z Rosją sowiecką są nie tylko poprawne, ale przyjazne. Po dwóch dniach huki nieco przycichły, a przyszły wiadomości. Olbrzymi taran niemiecki, runął w wał rosyjski rozszczepiając go na kawałki. Przyszło szereg „błyskawicznych” zwycięstw niemieckich. Setki i tysiące spalonych rosyjskich samolotów i czołgów w jednym dniu, to były zwyczajne wiadomości. Ale też „Błyskawiczne” zwycięstwa były „błyskotliwe” raczej. Po pewnym czasie zobaczyliśmy, że Niemcy natrafili na równego sobie przeciwnika. My cieszyliśmy się z tej wojny. Nareszcie każdy westchnął. Przez utworzenie tak olbrzymiego frontu, Niemcy mieli ręce pełne roboty. Nie mieli więc tyle czasu „poświęcać” Polakom, mimo że aparat niemiecki podczas zwycięstw ich, działał wyśmienicie (trzeba bezstronnie przyznać).
Mimo tak ciężkiego zadania jak front na przestrzeni 3.000 (trzy tysiące) kilometrów, mieli czas na wszystko. Organizowali życie w Polsce jakby mieli zostać tu na zawsze.
Przede wszystkim „usunęli” elementy im niewygodne spośród Polaków, umieszczając ich w obozach koncentracyjnych, które były „Obozami Śmierci”. Takich obozów było na terenie Polski kilka, mogących zniszczyć – spalić w jednym dniu 8-17 tysięcy ludzi na dobę. M.in. były: Majdanek, Oświęcim, Pustków niedaleko nas obok Mielca. Wywożono tam i uśmiercano przede wszystkim inteligencję – mózg narodu, bojąc się inicjatywy i reakcji z tej strony.
Przesiedlili niemal wszystką ludność polską z Poznańskiego, Pomorza i Śląska, osiedlając na ich miejsce Niemców z Rzeszy. Polaków wygnano w przeciągu doby, nie pozwalając zabrać nic więcej, jak tylko to, co mogli unieść w rękach, czy na plecach. Dobytek zabrali Niemcy.
I w tym czasie, Polacy zaczynają się organizować, w celu samoobrony i odwetu. Na ten czas, tj. rok 1941-42 przypada największe nasilenie wzrostu partyzantek polskich. I na naszym terenie działały grupy: “Jędrusiów”, (po śmierci szefa Jasińskiego Wł. zabitego przez materialistów polskich z Turska W-kiego, przez gestapowca na urlopie, volksdeutscha z Sielca), „Salernego” i „Mariana” oraz bojówki mniejsze z „A. K” (Armii Krajowej”) i „B. Ch.” (Batalionów Chłopskich). W tym czasie też zaczęło się w Kraju „politykowanie”. Z kim iść, i o co się mamy bić? Oto były pytania, zadawane sobie, zanim ktoś przystąpił do tajnego zebrania. Z początku okupacji, wszyscy jednomyślnie czuli, że naszym zadaniem jest najpierw pobić wroga, a później myśleć o ustroju w Polsce.
Tymczasem „panowie”, którzy bezpiecznie siedzieli za morzem w Anglii, zaczęli rzucać hasła, przez radio i agentury tajnych gazetek: “Nie myśl tylko o tym czy Polska będzie, ale i jaka ona będzie”. Zaczął się w umysłach ludzkich ferment.
A więc nieobojętne jest z kim ja pójdę bić wroga? Czy więc nie wszyscy dążymy do jednego celu? I od tego zaczęło róść ziarno niezgody, podejrzenia. Jeden drugiemu zaczął nieufnie patrzeć w oczy. Podejrzewali jedni drugich – ty szukasz dobrego stanowiska po wojnie – ty szukasz wygodnego „koryta”. Tym bardziej że niektórzy z organizatorów zaczęli robić już„interesy” na partyzantce. Potworzono grupy bojowe zależnie od zapatrywań politycznych, które między sobą „żarły się” i nieraz wzajem na siebie napadali zbrojnie.
U nas dzięki trzeźwości umysłu i stateczności inspektorów, zasadniczych dwóch ugrupowań „A. K” i „B. Ch”, do brawurowych starć nie doszło, aczkolwiek mniejsze incydenty były.
Inspektorami „A. K.” (z początku ugrupowanie to nazywało się Z.W.Z. (Związek Walki Zbrojnej) byli: porucznik „Polny” zabity przez gestapo w lesie szczeckim, a po nim kapitan „Ostoja”, obydwaj nie z tutejszego terenu, a przysłani z „góry ”.
Inspektorem „B. Ch.” od początku do końca, mimo postrzelenia przez Niemców był rodak połaniecki „Dąb” kapitan Kubik Czesław – Z.W.Z, a później A.K., zasadniczo ze swego programu wykluczał politykę. Jednak posunięcia jego świadczyły, że popiera reżim przedwojennych rządów.
Chłopom nie po myśli były rządy, które “sprowadziły” klęskę na naród. Utworzyli więc stronnictwo polityczne „Stronnictwo Ludowe”, a wyrazicielem tego było stworzenie jakoby wojska chłopskiego „Batalionów Chłopskich”. Tak więc prowadzona tak wzorowo przez Jasińskich grupa „Jędrusiów” stała się bojówką „A. K.” prowadzona przez Wiącków z Trzcianki, jednak wciąż swawolna i od „A. K” niezależna.
Natomiast grupy: „Salernego i Jacka” oraz „Mariana” były grupami „B. Ch”.
Stworzenie grup bojowych było z jednej strony dobrodziejstwem dla okolicy, a z drugiej strony narażało ludność na ciągłe najazdy gestapo i karnych ekspedycji. Połaniec i sąsiednie Tursko, stały się gniazdem partyzantki, przez położenie obydwu gmin wśród lasów. Dobrodziejstwem było dlatego, że ze wzrostem zwycięstw niemieckich na wschodzie wzrastała liczba donosicieli i szpiegów na korzyść Niemiec, nawet wśród ludności polskiej, co partyzantka „trzebiła” likwidując ich.
Przez napady partyzantów na Niemców żandarmów na ich posterunkach, Niemcy poczuli się niepewni na naszym gruncie. Dlatego też nie puszczali się już samopas w teren, a musieli przyjeżdżać grupą dużą, przez co zmniejszyła się ilość „odwiedzin”. Z drugiej strony rozgłos o „gnieździe” nie wyszedł na korzyść poszczególnym jednostkom, a zwłaszcza „mózgowi” partyzantki, dowodem szereg grobów oddzielnych po prawej stronie cmentarza, zaraz przy wejściu, z grobami majora lek. wet. Górki Tad. i Liwińskiego Jana sekretarza gminy.
Partyzantka była bardzo ruchliwa. „Jędrusie” zrobili kilka napadów na więzienia w Sandomierzu i Opatowie, co dwa razy udało się w 100%, gdyż wypuścili więźniów politycznych. Następnie bojówka „A. K” przytarła rogi „volksdeutschom” na Przeczowie, tak, że musiano im dać do ochrony „wachę”. Na tą wiadomość “volksdeutsche” z Luszycy przesiedlili się do Mokoszyna do „kupy”. Grupa „Salernego i Jacka” rozbroiła dwa razy „wachę” i uzbrojonych „volksdeutschów” na Przeczowie. A niezliczona ilość wypadów po masło, po cukier, spirytus za zlikwidowaniem „asów” gestapo i tak dalej.
Po rozbrojeniu niesławnej „granatowej” policji polskiej przez partyzantów, ciężar utrzymania porządku spadł również na bojówki.
Za kradzieże czy to lasu, czy dobra gospodarzy, złodzieja bito publicznie na rynku. Za utrzymywanie stosunków, choćby towarzyskich z Niemcami przez Polki strzyżono im „na kolano” głowy.
W roku 1944 w marcu zaczęły napływać pisemne prośby do inspektora „B. Ch” aby pomóc stworzyć bojówkę na terenie powiatu stopnickiego, z powodu wzrostu bandytyzmu na terenie stopnickiego. W porozumieniu z inspektorem „A. K.” wysłano tam mieszaną grupę, która rozbroiła bandytów. Następnie wyłoniła się samodzielna grupa i pośród „B. Ch” pod dowództwem „Dziekana” Dorosiewicza St. Rytwian, cała działalność odznaczała się wprost fenomenalną brawurą. Po otrzymaniu zrzutu z samolotów angielskich (w tym czasie „Marian” również przyjął zrzut angielski przeznaczony dla „A. K”), uderzył z niewielką grupą na więzienie w Pińczowie, armatką p. panc. rozbijając bramę i wypuścił samych politycznych przeszło 200 ludzi – mężczyzn, a ponieważ uzbrojenia miał dość wcielił przeważaną część do grupy. Drugie uderzenie zrobił na Staszów na policję i żandarmerię,
rozbrajając pierwszą.
W tym to czasie front przybliżył się przy cofaniu się Niemców tak, że Sowieci mogli zrzucać już swoje desanty. „Dziekan” nawiązał z nimi łączność. Wtedy to wszystkie grupy powołały swoje „rezerwy” i zaczęły działać na całą parę. Uzbrojenie było „w kratkę”, bowiem polskie R.K.My i karabiny mieszały się z niemieckimi, „M.P.” i „Berthmanami”, angielskimi „Stenami” i sowieckimi „Pepeszami”.
Pistolety – marki i kaliber, jako też granaty były tego samego pochodzenia. Podzielono zadania: “Dziekan” i „Jędrusie”, jako że mieli ciężką broń, obstawili szosy i drogi wiodące do „gniazda” rozbijając samochody i czołgi armatkami p. panc, „Marian” i grupy z rejonu „Jodły” Łoniowa obstawiały Wisłę broniąc przeprawy przed Niemcami. Bojówki wzmocnione „A. K” obsadziły lasy. Dzięki temu izolowano teren, przepuszczając tylko poszczególne auta, które nie wracały, likwidowane wewnątrz „gniazda”, i przez to umożliwiono przeprawę wojsk sowieckich przez Wisłę i stworzenie jedynego „przyczółka” z lewej strony Wisły. Partyzantka pomagała również wojskom sowieckim przez dostarczenie drzewa podwodami dla budowy mostów na Wiśle. Dnia 1 sierpnia zjawiły się w Połańcu pierwsze oddziały sowieckie. Ludności w Połańcu było mało, ponieważ, dnia poprzedniego miała miejsce potyczka między kilku partyzantami, wspomaganymi przez 15 i 16-letnich chłopców, a Niemcami, którzy przedarli się do Połańca. Potyczka o tyle skończyła się niefortunnie, że Niemcy mając przewagę liczebną i w uzbrojeniu, wyparli partyzantów z Połańca ku Winnicy, i wycofując się zapalili trzy ulice: Kirkucką, Osiecką i Staszowską, oraz zabili Kucię Józefa tracąc dwóch zabitych. Po tym wypadku spodziewano się akcji ze strony Niemców, ludność więc usunęła się. Na wiadomość więc, że przybyła czołówka regularnych wojsk sowieckich, wszyscy z radością wrócili do Połańca. Czołówka w liczbie zwiększonej kompanii obsadziła działa i karabiny maszynowe na wzgórzach dominujących nad okolicą za ulicą Krakowską, „na Dyjówce”. Na drugi dzień zaczęły sunąć olbrzymie czołgi sowieckie, artyleria zmotoryzowana, samochody i samochody z wojskiem i amunicją, co ciągnęło się bez przerwy dzień i noc dwa tygodnie, od mostu w Niekurzy i od Osieka. Później zbudowano jeszcze mosty – 2 na Winnicy i 1 na Maśniku. Wojska te były przyjmowane entuzjastycznie przez ludność kwiatami. Wszyscy witali w nich wybawicieli od ciemiężcy. Wojska te, „gwardia” zachowały się przyzwoicie. Dopiero rozczarowanie przyniosły tylne oddziały. Sytuację po przyjściu wojsk sow. w dwa miesiące przedstawia protokół z 1-go zebrania sołtysów gromad i ludności gm. Połaniec oraz delegatów Polskiego Komitet. Wyzw. Narod. z Lublina.
c. d. n.
Źródło: Kronika Gminy Połaniec 1934-1995