Droga do wolności, 1991 r.

Fot. Józef Wiącek (z lewej) z Władysławem Jasińskim. Narodowe Archiwum Cyfrowe. Koloryzacja polaniec.com.pl

W tym roku minęło 80 lat, od słynnej akcji Oddziału Partyzanckiego „Jędrusie”, który uwolnił 180 więźniów w Mielcu (29/30.03.1943 r.). Zapraszamy do zapoznania się z ciekawym wspomnieniem płk. Mieczysława Korczaka dotyczącego por. Józefa Wiącka ps. Sowa (1912-1990), dowódcy oddziału partyzanckiego “Jędrusie”, żołnierza Armii Krajowej, kawalera Krzyża Walecznych i Orderu Virtuti Militari.

“DROGA DO WOLNOŚCI”

Tekst: Mieczysław Korczak
Tarnowskie Azoty nr 23 z dnia 6.06.1991 r.

Józef Wiącek został szefem “Jędrusiów” po walce z gestapo w Trzciance, w której zginął Władysław Jasiński, założyciel tego oddziału partyzanckiego, Józka cechowała nie tylko odwaga, ale także wspaniałe osiągnięcia strategiczne i organizacyjne.

Umiał nie tylko uderzać ale i skutecznie znikać w odwrocie. Wspomnę napad na więzienie w Mielcu, w gnieździe Gestapo i żandarmerii, rozbicie go i uwolnienie chorych, pobitych więźniów. Potem niezwykły odwrót rzeką.

Niemcy w pościgu szaleli po całej okolicy. Jeździli po wszystkich drogach, ścieżkach i polach, oświetlając je reflektorami.

Józef przewidział to wcześniej. Rozkazał ludziom z organizacji przygotować prom w umówionym miejscu pod mostem na Wisłoce. Doprowadził tam odbitych więźniów, a najbardziej zmasakrowanych, jak prof. Szewerę chłopcy donieśli na plecach do promu i spokojnie popłynęli Wisłoką do Wisły, wśród nadbrzeżnych zarośli, obserwując z daleka Niemców.

Po lewej stronie Wisły była już bowiem tak zwana wolna Rzeczpospolita Połaniecka – kraina partyzantów.

Niemcy usunęli stąd wszystkie swoje posterunki. Sporadycznie jednak wpadali do osiedli uzbrojeni w karabiny maszynowe i granaty. Stosując terror, bestialsko mordowali bezbronną ludność.

Po wejściu wojsk radzieckich Józek Wiącek został aresztowany. Wkrótce na interwencję Jerzego Bette został zwolniony, poczuł się pewniej i ożenił się z Heleną, córką administratora majątku księcia Radziwiłła w Sichowie pana CHołocińskiego, którą poznał jeszcze w czasie wojny. Zamieszkiwał w Trzciance i zajął się gospodarką ojca.

Ciążyła nad nim przynależność do AK. Pewnego dnia zjawili się ludzie w mundurach UB. Józek łowił ryby ze swoim sąsiadem Szkolakiem nad jeziorem. Gdy zobaczyli żołnierzy zerwali się do ucieczki. Józek, mając doświadczenie uciekał zaroślami w pola. Szkolak jednak pędził w stronę domów, miał sylwetkę podobną do Józka, do tego nosił identyczną kurtkę.

UB bez ostrzeżenia strzelało do uciekających z broni maszynowej, padł zabity. W grupie tych żołnierzy był ktoś, kto poznał Józka. Żona Szkolaka dobiegła do zabitego. W tym samym momencie doszło też dwóch oficerów. Jeden z nich odwrócił Szkolaka na wznak – drugi zaklął: – Cholera! To nie on! Po czym zapalili papierosy jakby tylko te trzy słowa warte były dla nich ludzkie życie.

Od tej pory Józek był ostrożniejszy. Ale czas zrobił swoje. Upłynęło sporo dni od tamtych wydarzeń. Pracował spokojnie na roli.

Pewnego dnia naprawiał kosiarkę, kiedy zaskoczyli go Ubowcy z Sandomierza i posiali po jego nogach z pistoletu maszynowego. W lewą nogę dostał cztery pociski przez kość, a w prawą trzy przez mięśnie. Jeden z oprawców chciał go dobić. Była jednak między żołnierzami kobieta w mundurze – jak później się okazało Rosjanka. Krzyknęła po rosyjsku – Nie strzelaj, bo ja ciebie zastrzelę!

Wrzucono go do samochodu, zawieziono do Sandomierza na UB. Trzymano go bez opatrunku całą noc. Dostał wysokiej temperatury.

W Sandomierzu wspaniałym chirurgiem i patriotą był dr Dobkiewicz. Udzielał pomocy niejednemu konspiratorowi podczas wojny i po wojnie. Doktor, dowiedziawszy się o tym przypadku, zgłosił się do zastępcy szefa UB – Rosjanina.

Zaskoczył go słowami: – Tu u was leży ranny, potrzebujący pomocy lekarskiej. Zastępca zapytał go: – Kto cię powiadomił? Dr Dobkiewicz skromnie zauważył: – Jakiś żołnierz przysłany z urzędu.

Po zbadaniu rannego oświadczył: – Chory natychmiast musi być leczony w szpitalu!

Po kilku tygodniach, gdy kości się zrosły, a rany zagoiły Józek wyszedł ze szpitala i zwolniono go z UB. Utykał już na nogę do końca życia.

Później spotkałem Józka. Opowiedział mi dokładnie swoje przeżycie i dodał: – Właściwie życie zawdzięczam doktorowi Dobkiewiczowi i tej Rosjance, uczciwej kobiecie, która nie pozwoliła mnie dobić.

– Tak, Mieciu – rzekł. – Będę zawsze pamiętał te krople krwi, spływające z moich nóg. Pamiętał będę zawsze ten ból przestrzelonych kości. – Pytam cię Mieciu czy to jest potrzebne? Czy taka jest droga do wolności?

Fot. Krzyżak – nagrobek na Cmentarzu komunalnym w Kwidzynie.

Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł. Twój czas spędzony na Portalu Polaniec.com.pl jest dla nas najlepszym podziękowaniem za naszą pracę. Jeśli chcesz być na bieżąco z informacjami, zapraszamy do naszego serwisu ponownie! Jeżeli podobał Ci się artykuł podziel się z innymi udostępniając go w mediach społecznościowych.