Zapraszamy do odkrycia fascynującego reportażu z 1962 roku autorstwa redaktor Beaty Lechickiej z “Tygodnika Ilustrowanego” dotyczącego życia mieszkańców Połańca w latach sześćdziesiątych. Wnikliwe spojrzenie redaktor Lechickiej ukazuje nam obraz życia w malowniczym miasteczku przed elektryfikacją oraz jak ten przełomowy moment zmienił codzienność jego mieszkańców. Ze zdumieniem odkryjemy, jakie wyzwania musieli pokonać mieszkańcy Połańca, który wówczas zamieszkiwało zaledwie 2 000 osób, oraz jak elektryfikacja przyczyniła się do rozwoju tej społeczności. Serdecznie zachęcamy do lektury tego wyjątkowego reportażu, który zapewne poruszy i skłoni do refleksji nad znaczeniem postępu technologicznego dla lokalnych społeczności (Redakcja Polaniec.com.pl).
- Połaniec, małe miasteczko w Polsce, zyskało dostęp do elektryczności dopiero w 1954 r.
- Niedziela 9 maja 1954 roku została zapamiętana w historii Połańca jako wyjątkowy dzień, gdy po raz pierwszy w Połańcu zapłonęło światło elektryczne.
- To przełomowe wydarzenie ostatecznie zmieniło oblicze naszego miasta i otworzyło nowe perspektywy dla jego rozwoju.
- Przed elektryfikacją Połaniec był odizolowany od świata, a jego mieszkańcy żyli w trudnych warunkach.
- Dzięki elektryczności w miasteczku pojawiły się nowe możliwości, takie jak dostęp do opieki medycznej, edukacji i rozrywki.
- Mieszkańcy Połańca aktywnie uczestniczyli w rozwoju swojego miasta, budując szkołę, aptekę i inne ważne obiekty.
- Połaniec stał się przykładem tego, jak dostęp do energii elektrycznej może poprawić jakość życia i przynieść postęp w społecznościach lokalnych.
RODZINA POŁANIECKICH
Konia z rzędem temu mieszkańcowi stolicy, który wie coś o Połańcu. Co bystrzejsi kojarzą go z książką pt. “Rodzina Połanieckich” albo z Uniwersałem o tej samej nazwie nadanym przez Tadeusza Kościuszkę w 1794 roku. I na tym koniec… Zaczniemy więc naszą opowieść od początku. Najpierw smutne wprowadzenie czytelnika w sprawy tego najdziwniejszego z miasteczek. Dopiero na deser chowamy coś, co będzie czymś w rodzaju bananowej sałatki po talerzu przypalonego krupniku.
UMIERAMY W POGODNE DNI
Otóż Połaniec, który wkrótce będzie obchodził swoje 700-lecie istnienia jako miasto, wciąż jeszcze wyglądem przypomina wieś pańszczyźnianą z tego okresu, gdy Kościuszko w pobliskiej Ruszczy pod dębem (dąb do wglądu w terenie, a nie w redakcji) popijał zsiadłe mleko. Nawet zachowało się z tych czasów na rzece Wschodniej 15 tzw. młynków ludowych, które do dziś pracują. Bez nich byłoby krucho z mąką… I chociaż tenże Połaniec leży niemal tuż pod sercem Polski, to jednak nie można do niego w żaden sposób dojechać. Jedynie dochodzi się pieszo i to wyłącznie podczas zimy, gdy drogi zamarzną, albo w środku skwarnego lata, gdy to co powinno być drogą zamieni się w głęboki piach. Wiosną i jesienią 2-tysięczne miasteczko odcięte jest od świata zewnętrznego co niezbyt wychodzi mu na zdrowie. Wtedy samochody osobowe grzęzną po błotniki, ciężarówkki zapadają się po budy, a konie szorują brzuchami po błocie topiąc furmanki. Jest to czas, w którym żaden rozsądny obywatel Połańca nie ośmieli się chorować, a tym bardziej umrzeć. Pogotowie ze Staszowa i tak nie dojedzie. Utknie na pierwszym kilometrze gruntowej drogi czekając kilka godzin na ciągnik. Również przyjaciele trumny na barkach do cmentarza nie doniosą. Zapadną się po uda w błoto, w wieźć nieboszczyka w wodzie to zbyt wielkie ryzyko…
PROWADZIMY NOCNE ŻYCIE
Jak się już rzekło, do Połańca nie można dojechać. Trzeba dojść pieszo, bowiem od ostatniego przystanku PKS, który kursuje dopiero od niedawna jest ponad trzy kilometry, a do kolejki sześć. Oczywiście szlakami o jakich wspomniano wyżej. Oba środki lokomocji prowadzą do miasta powiatowego – Staszowa, a stamtąd już droga otwarta w daleki świat… A świat dla większości mieszkańców Połańca, to Mielec i Tarnobrzeg. Tam też codziennie dojeżdżają do pracy, bo w rodzinnym mieście nie kwitnie żaden przemysł, a nie wszyscy mają własną gospodarkę. “Dojeżdżacze” wstają codziennie o 3-ej rano, a wracają do domu najwcześniej o 5-ej po południu. Jeden z nich, który pracuje w zagłębiu siarkowym, powiedział mi z zażenowanym uśmiechem: “Ja tu prowadzę nocne życie. W zimie wychodzę i wracam po ciemku, a od spania w domu, to się już prawie odzwyczaiłem. Dosypiam w pracy…“.
MAMY NAWET SKLEPY
Owszem, sklepy w Połańcu są. Tylko z aprowizacją, to już prawdziwa klęska. Raz, że w pewnych okresach dowóz niemożliwy, a po drugie Połaniec wciąż podlega rozdzielnikowi jaki obowiązuje dla wsi. A do tego jeszcze nie zawsze jest przygotowany z pomyślunkiem. Nadszedł puder, a od miesięcy brak bateryjek do latarek, chociaż wiadomo powszechnie, że w błotnistym Połańcu wciąż jeszcze biega się za stodołę i latarki stanowią tutaj artykuł pierwszej potrzeby. O ciepłej bieliźnie albo butach to i marzyć nie można. Po tego rodzaju rarytasy trzeba jechać do Staszowa albo Kielc. Miejscowa elita czyni zakupy w Krakowie. Jedna z gospodyń powiedziała, gdy chwaliłam wyborną kiełbasę i pasztetówkę: “To wszystko nasze wyroby. Chleb też własnego wypieku. W sklepach nic nigdy nie ma albo takie obrzydliwe, że i zjeść trudno. Jak się czasem trafi słonina, to żółta ze starości i więcej w niej soli niż tłuszczu. My tu wszyscy od czasu do czasu musimy świniaczka dżgnąć pod serce, bo inaczej trzeba by głodową śmiercią umrzeć. Przed Bożym Narodzeniem, to nawet soli nie sprowadzili. A z węglem to też nie najlepiej. Niby przysługuje tym tylko, co kontraktują tucznika. A jak się zakontraktuje, to przydzielają taką odrobinę, że nawet na gotowanie strawy dla samego świniaka nie starcza. No, a przecie lasów w pobliżu nie ma, żeby dało się co na lewo zorganizować. A błotem palić nie da rady…“.
DRZEWIEJ BYWAŁO…
Drzewiej bywało, że w tych wszystkich chatach krytych strzechą lub gontem paliły się naftowe kopciułki. O zmierzchu Połaniec szedł z kurami spać i nic się tutaj nie działo. Rodziły się jedynie dzieci i to w ogromnie trudnych warunkach przy naftowych lampach w niewielkiej izbie porodowej, gdzie zawsze był ścisk od chętnych do macierzyństwa. Czasem jeszcze pożar urozmaicał to monotonne i trochę wegetatywne życie obywateli, dla których radio było czymś tak nieosiągalnym, jak dla przeciętnego warszawiaka samochód marki “Mercedes”. Nic więc dziwnego, że gdy pewnego lata przyjechało tu trochę młodzieży akademickiej w odwiedziny do swoich bliskich, zdarzył się wypadek pachnący głębokim średniowieczem. Dziewczęta wyległy na ulice Połańca w mocno wydekoltowanych sukienkach. W dwa dni później nad miasteczkiem przeszła wielka letnia burza. Następnego ranka gromada kobiet uzbrojonych w drągi napadła grupkę opalających się nad rzeką dziewcząt. Uratowała je tylko szybka interwencja władzy. Rozwścieczone baby twierdziły, że przez te dekolty Pan Bóg chciał ukarać Połaniec, pozwalając diabłowi na własnym ogonie usiąść i błyskawice ciskać. Tak bywało drzewiej, to znaczy zaledwie przed czterema laty. A później wszysto się nagle zaczęło odmieniać i wprawione w ruch koło przemian potoczyło się teraz szybko naprzód.
ŻARÓWKA ROZŚWIETLA MROKI
Wtedy to Połaniec otrzymał światło. Było to wydarzenie nieomal epokowe i zmieniło oblicze miasteczka. Zaczęło się w nim coś działać, w ludzi wstąpiła energia i chęć czynu. Zwłaszcza, że Edison do Rodziny Połanieckich dotarło blisko trzy lata wcześniej niż to wynikało z planu. Wielka w tym zasługa ówczesnego posła z tego terenu, dr Jana Frankowskiego. “Niewiele nam obiecywał, a zrobił przecie dla nas tyle, jak rodzony ojciec dla swoich dzieci” – powiedział mi jeden z tutejszych obywateli na otwarciu pięknej, nowej szkoły Tysiąclecia.
A z tą szkołą było tak. Jak się tylko miasteczko nacieszyło słupami wysokiego napięcia, to zaraz zhardziało, nabrało pewności siebie i zaczęło kręcić nosem to i owo. Najpierw światło przyciągnęło tutaj lekarzy i miasteczko odetchnęło z ulgą, że może wreszcie swobodnie i zdrowo chorować, leczyć zęby, przesiadywać w Ośrodku. Później pojawiły się prawie we wszystkich chałupach radioobiorniki. Wreszcie i ksiądz nie zważając na błoto po kolana ruszył do miasta. Po kilku dniach wrócił z telewizorem i grypą. Na plebanię ruszył wtedy zwarty tłum obywateli o różnych przekonaniach aby pospołu z księdzem obserwować przecieg olimpiady w Rzymie. W tym samym czasie Koło Gospodyń Wiejskich zorganizowało wieczorne kursy dobrego gotowania, a na zakończenie sproszono wszystkich mężów aby w świetle 100-watowych żarówek mogli smakować i podziwiać kulinarny kunszt swoich połowic.
Następną rewelacją było uruchomienie wypożyczalni pralki elektrycznej. Nieomal codziennie teraz wędrowała przez miasto na taczkach trafiając coraz pod inną strzechę. No i przez to błogosławione światło i w miejscowej bibliotece zrobił się ruch. Ludzie przypomnieli sobie nagle o książkach. Przy kopciułkach jakoś się nie najlepiej czytało. A to lampa filowała, a to właśnie nafta wyszła i książka szła do kąta. Wydarzenia teraz posuwały się szybko naprzód. Połaniec otrzymał upragnione kino. Także i w świetlicy życie się jakoś ożywiło chociaż lokal nie najlepszy i bez telewizora, a nawet jeszcze bez radia. Młodzież natomiast zaanetktowała dla siebie swietlicę LZS gdzie jest stół pingpongowy i radio, chociaż z tego stołu niewielki pożytek, bo się gracze przy nim nie mogą zmieścić, a i podłoga z wybojami nieudolnie zalepionymi gliną. Młodzi sportowcy nie tracą jednak nadziei “na lepsze sportowe jutro” i zawiązali komitet budowy stadionu. No i wspaniały stadion jest już w budowie. Trochę pieniędzy daje WKKF, a pracę swoją to już da społeczeństwo w czynie społecznym.
LUDZIE CZYNU
Połańczanie bowiem to specjalny rodzaj obywateli. Nie bez kozery nazwałam ich Rodziną Połanieckich. Nie tylko dlatego, że prawie połowa z nich tak się między sobą wymieszała przez małżeństwa, że doprawdy stanowią rodzinę. I nie dlatego, że prawie wszyscy są ze sobą po imieniu. Tych wszystkich ludzi łączy jednomyślna zgoda i chęć aby ich miasteczko przestało być “ciemnogrodem”. Niech tylko powstanie jakaś inicjatywa, choćby najtrudniejsza do zrealizowania, to natychmiast zgłaszają się chętnie i z entuzjazmem do pomocy. I tak właśnie było ze szkołą… Przy świetle żarówek jakoś dopiero tak naprawdę zobaczyli jak bardzo ciasna i uboga jest szkoła, do której chodzą ich dzieci. No i wtedy dojrzało postanowienie. Połaniec musi mieć piękny i nowoczesny przybytek wiedzy.
Zawiązał się komitet i zaczęto uderzać do różnych władz, a w dwa lata później, to znaczy przed paru tygodniami, wspaniała ośmiolatka została oddana do użytku. Kosztowała 5 mln 200 tys. złotych i jeszcze będzie trochę kosztowało zagospodarowanie terenu i wyposażenie wnętrz, ale szkoła jest taka jaką sobie wymarzyli. A budowali ją dosłownie wszyscy obywatele od najmłodszych do najstarszych. Nie było człowieka w Połańcu, który by nie zgłosił się dobrowolnie do zaofiarowania swoich roboczogodzin, a każdy murarz przepracował darmo trzy dni w miesiącu i to tak solidnie jak by mu co najmniej za to płacono podwójną stawkę. Jak otrzymano wiadomość, żę nadszedł na budowę kamień, to już w trzy dni był na placu, chociaż to nie było takie proste. Wystarczy powiedzieć, że przy zwózce materiałów budowlanych poszło na szmelc 6 ciągników. Gdyby nie ofiarność i zapał Rodziny Połanieckich, budowa szkoły trwałaby jeszcze 2 następne lata. Gdy na jej otwarciu zagrano hymn narodowy – płakali, nie wstydząc się swoich łez.
BŁAGAMY O DROGĘ
Przy okazji tamtej budowy połańczanie doszli do wniosku, że potrzebna jest jakaś przyzwoita apteka. Wymurowali nowoczesny budyneczek w środku miasteczka, na wzgórku, żeby go wszyscy mogli podziwiać. Teraz już myślą o budowie “agronomówki”, bo w Połańcu wraz ze światłem powstała Szkoła Przysposobienia Rolniczego. W ogóle plany mają tutejsi obywatele szerokie i z rozmachem. Jeszcze tylko gdyby odgórne czynniki bardziej łaskawym i wnikliwym okiem zerkały na mały, zagubiony wśród bezdroży Połaniec, to na pewno za kilka lat nikt nie pozna dzisiejszego miasteczka, wciąż jeszcze krytego strzechą. Ludzie z Połańca twierdzą, że do prawdziwego szczęścia potrzebna jest im szosa. Prawdziwa – bez wybojów i błota. Ona otworzy im drogę do lepszego jutra, przybliży świat. Może wtedy pomyśli się o uruchomieniu jakiegoś, choćby najdrobniejszgo przemysłu? Moze lepiej i korzystniej uda się sprzedawać truskawki – z których słynie okolica? A może znów odżyje mit o pokładach węgla i źródłach ropy naftowej? Przecież Tarnobrzeg do niedawna był także małym miasteczkiem, a okoliczna ludność mieszkała w chałupach z klepiskiem zamiast podłogi, a dziś staje się jednym z bogatszych okręgów Polski.
Przed Rodziną Połaniecką leży więć przyszłość. Zaczęła się ona od zabłyśnięcia pierwszej żarówki nad rzeką Czarną i drugiego konia z rzędem temu, kto za kilka lat nie będzie widział, że z drewnianego Połańca wyrosło murowane miasto.
* * *
* * *
“Wielka rewolucja w naszym życiu rozgrywana na wszystkich jego etapach, dotarła dziś do Połańca. Otrzymaliście światło, ale nie jest to ostatnia inwestycja naszego państwa. Dalej będziemy pracować, by w Połańcu jak w innych wsiach, kwitło i krzepło nowe piękne i spokojne jutro”. Wypowiedź posła Jana Frankowskiego z uroczystości dniu 9 maja 1954 r.
* * *
“Wielki dzień małego Połańca. Tak można nazwać dzień, w którym pierwszy raz zabłysło światło elektryczne w mieszkaniach Połańczan oraz na ulicach. Przodkowie nasi zadawali się lampą naftową, a w przeważnej części kopcącym “żydkiem”, który rozpraszał mroki jedynie “pod klapą” podczas gotowania wieczerzy. W takich warunkach żyli, pracowali i umierali kładąc się pokotem na miejscowym cmentarzu”. Spisano 15 grudnia 1954 r. – Kronika Gminy Połaniec.
* * *
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.
Bądź na bieżąco! Obserwuj nas na Facebooku.