Zapraszamy do przeczytania/odsłuchania reportażu Tadeusza Podwysockiego, opublikowanego w 1966 roku w magazynie “Słowo Ludu”. Autor zabiera nas w podróż przez historię Połańca, rozmawiając z mieszkańcami, którzy z pasją opowiadają o jego bogatej przeszłości. W szczególności skupia się na czasach Tadeusza Kościuszki i czasów Insurekcji z 1794 roku, odkrywając przed nami nieznane fakty i anegdoty związane z pobytem Naczelnika w Połańcu. Dzięki rozmowom z lokalnymi mieszkańcami, takimi jak sekretarz gminy Tadeusz Machnicki oraz mieszkaniec Władysław Majewski, poznajemy nie tylko ciekawe wydarzenia, ale także codzienne życie mieszkańców w tamtych czasach. Reportaż przybliża nam również czasy okupacji hitlerowskiej, ukazując bohaterską działalność partyzancką mieszkańców Połańca. Poznajemy ich odwagę, poświęcenie i niezłomny duch walki o wolność. Życzymy miłej lektury!
- Autor rozmawia z mieszkańcami i odkrywa bogatą historię tego miejsca.
- Połaniec, dawniej osada, a obecnie miasto, ma swoją historię sięgającą XII wieku.
- W XVI wieku Połaniec przeżywał rozkwit, o czym świadczą wzmianki o licznych rzemieślnikach.
- Mieszkańcy Połańca są dumni ze swojej historii i tradycji.
- W czasie Insurekcji Kościuszkowskiej Tadeusz Kościuszko mieszkał w domu Jana Majewskiego.
- Kościuszko, opuszczając Połaniec, pozostawił po sobie pamiątki.
* * *
Przodem stojący do mnie Tadeusz Machnicki opowiada o dawnym mieście a obecnie wsi. – Ludziska pracują różnie. Jedni urządzili się w zagłębiu siarkowym jako murarze, cieśle, stolarze, a inni zajęli się truskawkami. Niezły to interes.
Słucham i patrzę jednocześnie na wyglądający między krępami drobnych krzewów, zagajnikami młodych drzewek – złocisty kapelusz kopca. Wyraźnie odcina się, wyróżnia i wyrasta ponad całą okolicę – leżącą w widłach Wisły i Czarnej – wzgórze z obeliskiem. – Tam stał obóz wojsk Tadeusza Kościuszki – wskazuje dłonią i dodaje mój przewodnik: – Kopiec był wyższy, ale się nieco obsunął. Cholerne piachy, co drzewka posadzimy, to zaraz na drugi rok uschną.
Przy polnej drodze wykop. Jama wymaszczona lśniącym od czystości, żółtym piaskiem. – Biorą na budowę drogi wiodącej z Krakowa do Sandomierza. Piasek mamy dobry, a z drogą doszli już za Pacanów.
Trzeba podnosić nogi coraz wyżej. Suchy piasek wciska się w skarpety, a zielone chojaki ledwo trzymają się korzeniami nietrwałego podłoża. Oto i kopiec. Stąd widać, jak na dłoni, leżący wśród drzew w kotlinie Połaniec, a igła wieży kościelnej wystaje jakby ją wetknięto, gwoli fantazji, w stos naciętych suchych gałęzi.
Trudno oprzeć się refleksjom. Same już miejsce skłania do rozmyślań. Przede mną wielki kamień z napisem: “Tadeusz Kościuszko 7.V.1794”. Dobrze, że nie użyto zbędnych, pełnych patosu słów, które jakże często przy takich okazjach wyglądają na banały lub co najmniej psują człekowi nastrój zadumy. Z jednej strony widok na dolinę Wisły, daleki niebieskawy pasek lasów sklejający na horyzoncie ziemię z wiosennym niebem. Tenże sam krajobraz bliski i swojski miał ongiś przed oczyma Naczelnik, gdy zastanawiał się nad losem ludu uprawiającego glebę jakże przesiąkniętą bólem, krzywdą i nędzą. Tutaj, na tym wzgórzu ukształtowała się zapewne, nabrała wyrazu niejedna kwestia Uniwersału Połanieckiego. Pierwszego demokratycznego, humanitarnego i jakże śmiałego politycznie i społecznie dokumentu w ówczesnej despotycznej, zacofanej środkowej Europie.
Ale wystarczy odwrócić głowę w prawo, aby mieć przed sobą dawne miasto, które jako osada istniało już w XII wieku przy grodzie książęcym. To także drugi pomnik dziejów, tylko że nie kamienny – żywy, a na jego licach wypisana historia wszystko właściwie co miała do powiedzenia.
“TO NIE WIEŚ LECZ OSADA”
Dawniejsza świetność od przywileju Bolesława Wstydliwego zaczęta, kiedy to w roku 1246 potwierdzone zostały i rozwinięte z korzyścią prawa miejskie. Huczno i gwarno bywało na połanieckich targach, a brodem przez Wisłę ciągnęli ludzie na 3 jarmarki. Wiadomo, że szczególny rozkwit przypada na drugą połowę XVI wieku. Pozostały z tamtych czasów wzmianki, że w 1602 roku rzemieślnicy licznie mieli warsztaty, podatki płacili regularnie, co świadczy nie tyle o dyscyplinie, ile o dobrym interesie. Pełną parą pracowały dwa młyny, a łaźnia umożliwiała utrzymanie ciał w należnej czystości. Złe czasy dla Rzeczypospolitej, które później nadeszły, zaważyły na losach Połańca. Podupadło miasto, przyszło kramy zamykać, na targach jedno wiatr tańcował i chudą chabetę można było kupić za pół rubla i piętnaście kopiejek. Dróg nijakich, a gdy pora roztopów nadchodziła, to nikt nosa poza własne gospodarstwo nie wysuwał. Żyło się wspomnieniami, legendami na przedmieściach Żapniów czy Podskale, w przysiółkach Maki i Łęg czy w samym rynku.
Ale gdy w czasie rozmów, niebacznie użyłem słowa wieś mówiąc o Połańcu, zaraz mnie delikatnie atoli dobitnie pouczono: “To nie jest wieś lecz osada”. Dawne ambicje skromną przybrały szatę: “Niech nas przynajmniej nie tykają. Boś przecie mamy rynek, układ ulic miejski”. W istocie centrum zajmuje wcale duży plac, brzuchaty, napęczniały jakby rychło miał urodzić ratusz z kogucikiem na wieży. Wokół drewniane a z rzadka murowane domki. Przycupnęły przy tym placu na karnym kwadracie, ale biedne to wszystko, byle jakie i swojskie: dawnej Polski konterfekt żywcem wymalowany.
Z rozmyślań wywołuje mnie sekretarz rady połanieckiej. – Kościuszko mieszkał u Majewskich. Tam też redagował uniwersał. A gdy musiał uchodzić z Połańca, to podpisał się na szybie okiennej sygnetem z brylantem.
Brniemy znów po piasku. Wracamy do Połańca, robi się już ciemnawo, zapada wieczór. Przed opłotkami młodzi. Dziewczyny popiskują. Przynajmniej w tej materii nic sie nie zmieniło. Tyle, że sobie ponoć – jak twierdzą starsi – śmielej w figlach poczynają niż dawniej. A władza rodzicielska skrócona została. Podrośnie chłopiec czy dziewczyna, złapie się jakiegoś zawodu i ucieka z domu. Bywa, że później przyjeżdża córka wybladła i w szerokiej, luźnej sukni żeby wstyd ukryć. Wypłacze się dziewczynisko w matczyne dłonie, a ojciec klnie przez dwa dni, a później jedzie do “siarki lub do szkła” tj. Sandomierza. Tam znajduje sprawcę zamieszania w rodzinie i dochodzi do męskiej rozmowy. Bywało, że argumenty przemówiły wówczas weselisko. Ludzie, ci złośliwi, nie rachują już tak dokładnie miesięcy jak dawniej, bo to nigdy nie wiadomo co się komu może przydarzyć. Złośliwi też mają córki. Jak mała ujrzy świat to okazja do odwiedzin sąsiedzkich, łyknięcia czegoś mocniejszego.
Z NACZELNIKIEM W INSUREKCJI
Ostatni z Majewskich, Władysław, mieszka nad brzegiem Czarnej. Stary dom, a w izbie maszyna dziewiarska, żona produkuje grube wełniane rajstopy dla spółdzielni inwalidzkiej. “W Płocku i Sandomierzu nawet noszą, sto procent wełny”.
Twarz pomarszczona, a spod orlego nosa zwisają ku dołowi końce wąsa, które stale podkręca pan Władysław. Tylko oczy są młode, błyszczące i gdy ich właściciel sypie anegdotą, to pełne są figlarnych iskierek. – Za dwa lata stuknie siódmy krzyżyk – przyznaje się Majewski, ale jest zaprzeczeniem starości, żwawy wciąż nie pozbawiony energii. – Przestawiłem dzisiaj piec w izbie. Właśnie przed waszym przyjściem zakończyłem pracę.
Oczywiście rozmowa toczy się wokół Insurekcji. Co chwila padają nazwiska mieszkańców wsi, których potomkowie z siekierami lub kosami na sztorc ustawionymi, szli “na Kozaka”. Z dumą mówi się wśród Jungiewiczów, Bogdańskich, Kosowiczów, czy Murczkiewiczów, że należą do rodzin powstańców kościuszkowskich. Ale młodsze pokolenie ma jeszcze jedno źródło chwały połanieckiej. W czasie ostatniej wojny nie było domu, z którego ktoś nie siedział w lesie. Cały Połaniec to partyzanci.
– Mój tata i wujek to leśni – szczycą się we wsi maluchy, a starzy, co to frycowi prali skórę, powiadają znów: – Pradziad szedł z Naczelnikiem w Insurekcji. Takowe są tradycje, a czasy dawne jakby splatają się ze współczesnością, tworząc coś w rodzaju prasłowiańskiego kręgu, koła zamkniętego – magicznego symbolu odgradzającego od inwazji zła z zewnątrz. Zła – obcej przemocy – przeciw której szli do ataku pod Racławicami, a w ostatniej wojnie nad Wisłą.
Władysław Majewski przymyka powieki w zadumie, głaszcze wąs i powiada: – Pewnego dnia, gdy Kościuszko mieszkał w domu mego dziada, wpadli niespodziewanie Kozacy. Otoczyli zagrodę, a Naczelnik widząc, że to nie przelewka wziął widły i począł przerzucać gnój. Kozacy nawet na niego uwagi nie zwrócili. Nie wpadło im do głowy, że wódz mógłby imać się takiej roboty.
Z relacji pana Władysława wynika, że Tadeusz Kościuszko musiał niejeden raz przebywać w domu Jana Majewskiego, czując się tutaj pewnie u swych oddanych, bliskich ludzi. W izbie Jana Majewskiego, dziada pana Władysława pisał też wielki dokument – Uniwersał Połaniecki, nadając chłopom wolność osobistą, zmniejszając pańszczyznę i zapewniając im opiekę rządu oraz nieusuwalność z gruntów.
Babka pana Władysława miała wówczas 16 lat i biegła kilka razy dziennie z rozkazami Naczelnika do obozu na “Bataliach”, jak nazywają miejsce na wzgórzu. Przekazała też ostatniemu z Majewskich wiele wspomnień o samym Kościuszce.
Siadywał wódz naczelny w wygodnym i ulubionym fotelu i popadał w zadumę, a później pisał coś pośpiesznie, szybko dobrze zaostrzonym gęsim piórem. Babka właśnie dbała, aby owych instrumentów pisarskich nie brakło, więc ptaszyska niezbyt opierzone gęgały na podwórzu. Szło tych piór, na Uniwersał, moc wielka, ale i był to dokument zgoła inny niż wszystkie dotąd znane listy królewskie do narodu, sejmowe czy prymasowskie. Uniwersałami zbierał szlachtę Zebrzydowski na rokosz, takowe listy ogłaszały konfederacje – barska, tarnogrodzka czy tyszowiecka. Kościuszko zwracał się do całego narodu, dojrzał wielką siłę społeczną – chłopstwo: jemu dawał wolność i wzywał pod broń, nie tylko w szlachcie widząc ostoję ojczyzny.
Stad i niechęć księżą kościoła, magnaterii i bogatszej szlachty do Insurekcji, bo: “w te czasy każdy szewc, rzeźnik, stolarz, rymarz, pijak i łajdak był równy prezydencji – jak z żalem wyznawał Filip Lichocki – a rząd ich wielbił, potakiwał im i podmawiał ich, że tacy szanowni obywatele… zawsze są równi prezydentom, senatorom, królom, pochlebiając im, aby szaleńcy i pijacy oślep z kijami i kosami na armaty strzelające biegli i zapalali się do wojowania”.
– Bywały w domu mego dziadka odprawy dowódców powstańczych. Różni ludzie przyjeżdżali, a wówczas każdego dnia zarzynano barana na obiad. Kościuszko nie był wybredny, jadł wszystko co było na wiejskim stole. Nie wybrzydzał, nie wybierał.
Znów pan Władysław popada w chwilową zadumę, pewnie zbiera, gromadzi i przywołuje w pamięci zdarzenia przekazane przez dziada i babkę. – W nocy to było. Zwinięto obóz na Bataliach i wojsko uchodziło znad Wisły. Tadeusz Kościuszko serdecznie dziękował za gościnę i wtedy właśnie złożył swój podpis pierścionkiem diamentowym na szybie okiennej.
Co z historycznymi pamiątkami po Naczelniku? Zabrano szybę i fotel przed wojną ostatnią. Władysław Majewski nie wie, gdzie są obecnie owe pamiątki. Wspomina także o wizycie złożonej w jego domu przez kilkuosobową “komisję” z Warszawy. – W latach dwudziestych przyjechali do mnie i prosili abym pokazał stare dokumenty. Była tego wielka ilość. Kościuszko pozostawił, ukrył u mego dziada, różne tajne papiery. Panowie z Warszawy wszystko zabrali i później ich już więcej nie widziałem.
WEKSEL GĘSIM PIÓREM PISANY
Wstaje pan Władysław i idzie w stronę komody. Grzebie kilka minut w szufladzie oto wraca z plikiem starych, pożółkłych dokumentów. Siedzący obok mnie Tadeusz Machnicki, bliski sąsiad Majewskiego, aż podskoczył z wrażenia. Nigdy nie widział dotąd tych papierów, które mają niewątpliwą wartość historyczną. I oto znów światło dzienne ujrzały pergaminy z roku 1794 i młodsze. Lakowane pieczęcie wykruszyły się, a inkaust wyblakł znacznie. Oto jeden z dokumentów pochodzi od “Prokuratora Królewskiego przy Trybunale Cywilnym w Radomiu”.
Chodzi o spór między sukcesorami Rozalii Szaniawskiej a Janem Majewskim. Doszło do zwady, a prokurator napomina dziada pana Władysława, przywołując go do porządku. Jak widać powstaniec nie był człowiekiem, który pozwalał sobie pluć w kasze.
“Komornik więc w moc wyroków, a całości jedynie egzekucja prowadzić musi – wprawdzie egzekucja została przeszkodzono przez niedostąpienie zajętych przedmiotów do licytacji, ale wyrok przeciw dozorcom o znaglenie ich pod przymusem osobistym do dostawienia rzeczy śpieszenie nastąpi. Jeżeli więc egzekwowani pragną uniknąć skutków i kosztów takiego wyroku, muszą pośpieszyć z zapłatą całej należności, procentów i kosztów”.
Jak wynika z dokumentu Jan Majewski nie poczuwał się do winy, twierdząc, że cała rzecz nie jego dotyczy. Prokurator królewski jednak był innego zdania, skoro pisał: “Wreszcie przywodzenie podającego Majewskiego, że w wyroku co do osób skazanych zaszła pomyłka obok prawomocności tego wyroku i możności egzekwowania całkowitej należności od każdego ze skazanych na żadną uwagę niezasługują”.
Dokładniejsze zbadanie tych dokumentów niewątpliwie pozwoli na bliższe, lepsze poznanie problemów społecznych i gospodarczych Połańca i okolicy w okresie przed i porozbiorowym.
Jest także weksel gęsim piórem pisany. Chodzi o 15 złotych, a legitymujący sie trzema krzyżykami niejaki Piotr Mazgaj zapewnia: “… że podpisany oddać lub odrobić przyrzeka, a to bez żadnych wybiegów poddając się prostej miejscowej egzekucji na co się podpisałem”.
Groźnie i złowrogo brzmią słowa dokumentu, który tak się zaczyna: “Mikołaj I Cesarz Wszech Rosji Król Polski etc., wiadomo czyniący iż Trybunał Cywilny I Instancji Guberni Radomskiej w Radomiu w Imieniu Naszym wydał wyrok…”.
Stary Majewski prosi, abym jeszcze inne dokumenty przejrzał i na głos poczytał. Uważnie wsłuchuje się w intonację dawnej polszczyzny, a czasami wtrąca zdanie w rodzaju: “Dziada stale po sądach ciągali, nie mogli mu wybaczyć, że służył Naczelnikowi”.
Dawne dzieje nie przysłaniają jednak współczesności, co chwilę pan Władysław wraca do czasów okupacji, partyzanckiego panowania w Połańcu. W wojnie było podobnie jak opowiadała babka. Wtedy niespodziewanie wpadali do wsi – Kozacy, a za okupacji znów hitlerowcy. Robactwo jednakowo gryzie.
Na początku wojny Majewski miał piekarnie w Sandomierzu. Zaopatrywał w chleb oddziały partyzanckie. – Pamiętam jak dziś. Przyjechał nocą Korczak i zabrał dla Batalionów Chłopskich aż 1400 kilogramów chleba. Ale Niemcy wpadli na ślad i dowiedzieli się, że zaopatruję las. Wtedy uciekłem do Połańca. Tutaj byłem bezpieczny. Wokół lud partyzancki, sami swoi. Jak Szwaby jechali do Połańca przez lasy to zawsze dostawali takiego łupnia, że im ochota odchodziła od odwiedzin w naszych stronach.
Bywało też gorąco. Wpadli Niemcy do wsi. Kra spływała Czarną, a mężczyźni wskakiwali z domów wprost do rzeki, strzelanina. – Po krze uciekłem do lasu, na drugi brzeg rzeki – wtrąca Tadeusz Machnicki – ale kilka osób zabili wtedy Niemcy.
Jednakże partyzanci czuli się pewnie w Połańcu. Chodzili po wsi z bronią na wierzchu w biały dzień. Dróg wówczas bitych, asfaltowych nie było. Osada w widłach dwóch rzek, wśród lasów i rozmokłych gruntów stanowiła jedną z kieleckich rezydencji leśnej braci. – Obóz Kościuszki zamienił się w obóz “Jędrusiów” – powiadają tutaj ludzie, gdy zejdzie rozmowa na temat przeszłości i spraw wcale bliskich.
Istnieje ścisły związek między dawnymi wydarzeniami a tym co przynosiły dni współczesne. Jakby niewidzialna paralela łączyła, podciągała pod jeden znak równania dążenia, pragnienia i postawy społeczne połańczan. Zawsze miłowali wolność: poszli z Naczelnikiem w Insurekcji, nie szczędzili życia w walce z hitlerowskim okupantem. Ale nie tylko ten rys charakteru jest wspólny kilku pokoleniom mieszkańców tej ziemi. Ileż interesujących socjologicznych obserwacji może dostarczyć wieś opodal siarki, zagłębia tarnobrzeskiego! Jak promienie w szklanej kuli załamują się różne społeczne zjawiska: nowe i te z korzeniami w tradycji zrodzonej pod strzechą i przy rogatkach podupadłych miasteczek. Chociażby taki sąsiedni Osiek. Tam właśnie ujrzałem wizerunek społecznych przeobrażeń zmieszanych ze starym wzorem życia. Prawdziwy polski “bigos hultajski” tyle, że na siarce warzony miast ognia a przyprawiany z nowej kuchni polskiej.
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.
Bądź na bieżąco! Obserwuj nas na Facebooku.