Zapach starych ksiąg i kurzu, skrzypienie desek pod stopami, szept odległych wspomnień… Przedstawiamy Państwu żywy obraz przeszłości, utrwalony w słowach pani Lucyny Górskiej, które ukazały się na łamach „Dziennika Łódzkiego”. Dzięki jej wspomnieniom przeniesiemy się do Połańca z 1967 roku i będziemy mogli towarzyszyć mieszkańcom w ich poszukiwaniach związanych z postacią Tadeusza Kościuszki. Odkryjemy nie tylko historyczne fakty, ale również anegdoty i legendy, które przekazywano z pokolenia na pokolenie. W artykule przeczytasz nie tylko o historycznych faktach, ale również o poszukiwaniach pamiątek po Kościuszce, które prowadzili ówcześni mieszkańcy Połańca. Dowiesz się m.in. gdzie mieszkał Kościuszko, jak udało mu się uniknąć pojmania przez Kozackich żołnierzy, co stało się z krzesłem, na którym siedział oraz gdzie mogły zaginąć korale podarowane żonie jednego z mieszkańców miasta. Dzisiejszy wpis jest również uzupełnieniem artykułu z 4 września 2024 r. “Nie tylko Kopiec. Zapomniany przystanek Kościuszki w drodze do historii”, którego link znajduje się na końcu. Miłej lektury!
* * *
Stanisław Herbst pisze w ostatniej „Kulturze”, że „w życiu Kościuszki liczy się właściwie 200 dni: 23 III – 10 X 1794. To, co było przedtem – to przygotowanie, to co potem – los wodza, który wojnę przegrał, nie zdołał zapobiec katastrofie”. Przyjmując te ramy dla kościuszkowskiej legendy, warto może zwrócić uwagę na kilka dni, w których narodził się najdonioślejszy chyba akt insurekcji. Mamy na myśli czas spędzony przez Kościuszkę w Połańcu. Odwiedźmy więc Połaniec…

Zastanawiam się, dlaczego Kochanowski nie chciał Połańca. To, że odmówił przyjęcia od Batorego tutejszej kasztelanii skrzętnie zostało zanotowane w kronikach miasteczka. Tak samo zresztą, jak fakt wystawienia pospolitego ruszenia, wozu wojennego i dwóch pachołków. A przecież miasteczko całkiem niczego sobie. Ujęte ramionami Wisły i Czarnej, opasane lasami z naturalną osłoną w postaci niewielkich wzgórz od strony królowej rzek… No, ale niech sobie nad tym już łamią głowę historycy. O ileż bowiem ciekawsze jest pytanie co się stało z „karłem”, na którym siadywał Tadeusz Kościuszko. Bo jeśli chodzi o szybę okienną, na której pierścieniem wyskrobał on swoje nazwisko, to można przypuszczać, iż uległa stłuczeniu. Natomiast krzesło zabrał do kościoła w 1880 r. ksiądz Brażewicz. W 9 lat później wybuchł w mieście pożar. Spłonęły wtedy 82 domy, szkoła, apteka i kościół. Ale krzesło uratowano. Jedni powiadają, że jest teraz w kieleckim muzeum, inni, iż dostało się do sandomierskiej kolegiaty.
– Kto tam wie! – mówi przygodny informator. – Tyle lat! Może będzie coś wiedział stary Pisula, a jeszcze więcej Władysław Majewski – przecież w domu jego pradziadka pisał naczelnik uniwersał.
– A gdzieś tam u niego! – prostuje przysłuchująca się rozmowie kobieta. – U Murczkiewiczów mieszkał! Tak przynajmniej piszą w książce a ta chyba nie kłamie…
Jest więc jakaś książka. W jej poszukiwaniu docieram do pani Lucyny Górskiej. Mieszka w drewnianym domku, gdzie od frontu prosperuje gospoda Związku Inwalidów. Okazuje się, że owa książka, w której piszą o pobycie Kościuszki w Połańcu, wywędrowała do Kielc.
– Ale to nic, ja panu wszystko powiem – uspokaja pani Lucyna – bo to jest tak… Tam, gdzie teraz mieszka Kosowicz, na Podskalu, była posiadłość moich pradziadów i dziadków. Możemy iść, zobaczyć…
Idziemy. Wąska kamienista drożyna wspina się pod górę. Spoza drzew widać mury nowej szkoły. 15 października wmuruje się w jej fronton pamiątkową tablicę. Tę samą, która od trzech lat stoi w pokoju sekretarza RN. Już wtedy bowiem podjęto uchwałę, że w rocznicę ogłoszenia uniwersału mieszkańcy Połańca usypią kopiec i umieszczą w nim tablicę. Cóż, kiedy przez miejsce, gdzie miał stanąć, przeszła nowa nadwiślańska autostrada…
Ale oto jesteśmy na miejscu. Niewielka kotlina z gęstwiną owocowych drzew.
– Tu stał dom dziadka – kontynuuje pani Górska – ale w tamtych czasach mieszkała w nim jego teściowa Tekla Jungiewiczówna. I właśnie kiedy Kościuszko szedł na batalię, przechowywał się w tej starej chałupinie.

A więc to tu… Ciekawe jak ten zakątek wyglądał 173 lata temu (aktualnie to 230 lat przyp. red.). Czy były drzewa? Na pewno! Może nawet identyczne z tymi, jakie teraz w październikowym słońcu kładą długie cienie na murawie. I dom. Stary, pod strzechą. W nim prawdopodobnie pisał Kościuszko do jednego z działaczy insurekcji: „Pamiętaj, że wojna nasza ma swój szczególny charakter, który dobrze pojąć należy. Jej pomyślność zasadza się przede wszystkim na upowszechnieniu zapału i na uzbrojeniu generalnym wszystkich ziemi naszej mieszkańców. Do tego wzbudzić trzeba miłość kraju w tych, którzy dotąd nie wiedzieli nawet, że ojczyznę mają…”.
Z zadumy wyrywa mnie głos przewodniczki:
– Opowiadał mi dziadek, że podobno pewnego razu jak naczelnik tu mieszkał, przyjechali Kozacy tropiący Kościuszkę. Ten – a nosił się wtedy po chłopsku – niewiele myśląc wyszedł na podwórze i że akurat gospodarze wyrzucali z obory gnój, zaczął im pomagać w tej robocie. I tak ocalał…

Obeszliśmy wkoło kotlinę. Zdawałem sobie sprawę, że tu nie ma niczego już, co materialnie łączyłoby się z osobą przywódcy insurekcji, chyba tylko ziemia. A jednak trudno było stąd odejść. W dali na prawym brzegu Czarnej, nieopodal Wisły, szarzało wzgórze starego kopca. Tam rzekomo odczytano po raz pierwszy chłopom tekst uniwersału: „… Osoba wszelakiego włościanina jest wolna i wolno przenieść mu się gdzie chce…”, „lud ma ulżenie w robociznach…”, „zwierzchności miejscowe strać się będą, aby tych, którzy zostają w wojsku Rzeczypospolitej, gospodarstwo nie upadło i żeby ziemia, która jest źródłem bogactw naszych, odłogiem nie leżała…”.
Fakt niewątpliwie jak najbardziej godzien kopca. Uniwersał połaniecki był przecież pierwszym od wieków aktem państwowym, konkretnie przynoszącym chłopom ulgę. Kościuszko chciał uczynić dla nich więcej niż Sejm 4-letni. Zrobił co było w jego mocy, ograniczonej zresztą Aktem Krakowskim.
Schodziliśmy w dół w stronę ryneczku, którego środek zajmuje strażacka remiza. Pani Górska niezmordowana w przypominaniu rodzinnych tradycji, opowiadała o koralach: „opuszczając Połaniec Kościuszko zostawił Michałowi Murczkiewiczowi kindżał, a jego żonie korale. Ostatecznie korale dostała od babci moja mama. Kiedyś, będąc dzieckiem, wyjęłam je z komody i… zgubiłam gdzieś na podwórzu. Pamiętam to dobrze, bo ojciec nie żałował wtedy paska…
Połaniec jest tak mały, że nasza wizja lokalna na Podskalu rychło staje się wiadomą prawie połowie mieszkańców. Napotkani teraz radzą mi iść na plebanię i do kościoła, gdzie znajduje się popiersie Kościuszki. Warto też zajrzeć, ich zdaniem, do nauczyciela szkoły, który ma jakieś stare dokumenty pisane gęsim piórem. A ponadto koniecznie na Plac Uniwersału. Wszyscy chcą mi pomóc w odkryciu śladów sprzed przeszło półtora wieku. Tuż przed wyjazdem wracam jednak do Prezydium Rady, aby raz jeszcze sięgnąć do kroniki Połańca, w której rok po roku spisano wszystkie wzloty i upadki miasteczka: „Wielka powódź nawiedziła pobliskie wsie…”, „Wmurowano erekcyjny akt pod szkołę”, „Otwarto regularną komunikację autobusową…”.
Ostatni zapis ponownie dotyczy Kościuszki: „Z okazji rocznicy śmierci urządzono szereg imprez”. Dalej – czysta karta. Bo Połaniec dopiero zaczął obchody kościuszkowskie.
* * *
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.
Bądź na bieżąco! Obserwuj nas na Facebooku.