W dzisiejszej podróży przez historyczne zakamarki Połańca zanurzamy się w fascynujący świat poszukiwań “czarnych diamentów”. Czy wiecie, że pod koniec XIX wieku i w połowie XX wieku w naszym mieście rozgorzała gorączka węglowego złota? Przedstawiam Państwu kompilację czterech artykułów prasowych, które rzucają światło na te sensacyjne wydarzenia. Pierwszy z nich, pochodzący z “Gazety Radomskiej” z 1899 roku, relacjonuje pierwsze poszukiwania węgla w Połańcu. Drugi tekst pochodzi również z “Gazety Radomskiej” z 1899 roku i opowiada o odkryciu węgla kamiennego w Połańcu i nadziei, jaką to odkrycie przyniosło mieszkańcom tej niewielkiej osady. Trzeci pochodzi z “Kuriera Radomskiego” z 1906 r. Autor widzi w odkryciu pokładów węgla jedyną szansę na rozwój gospodarczy i ożywienie tego “śpiącego zakątka”. Czwarty artykuł, opublikowany w “Życiu Olsztyńskim” w 1947 roku, opisuje wznowienie poszukiwań po II wojnie światowej. Lektura tych tekstów prowokuje do wielu pytań i rozważań. Jak potoczyłyby się losy Połańca, gdyby faktycznie odkryto tu bogate złoża węgla? Czy nasze miasto stałoby się ważnym ośrodkiem przemysłowym, a może wręcz zagłębiem węglowym? Zapraszam do lektury.
* * *
Połaniec, 10 marca 1899 r.
W powiecie sandomierskim w pobliżu rzeki Wisły prawie na pograniczu z Galicją, nad małą rzeczką Czarną, w odległości 14 wiorst od Staszowa, leży mało komu znana osada Połaniec, będąca dawniej rezydencją Kasztelana.
Połaniec początkowo założony był na wzgórzu, w pobliżu Wisły, na polach należących obecnie do folwarku Maki, tam też wybudowany został wkrótce po wprowadzeniu wiary chrześcijańskiej kościół pod wezwaniem św. Katarzyny. Około 1350 r. Kazimierz Wielki przeniósł miasto nad rzekę Czarną, na to miejsce, gdzie obecnie leży – i przez tegoż króla w nowym mieście założony został nowy kościół drewniany pod wezwaniem św. Marcina. W 1667 r. świątynia ta przyszła do zupełnej ruiny i została rozebrana, a na jej miejscu wybudowano nowy kościół drewniany, który konsekrował sufragan krakowski ks. Tomasz Oborski.

Przed kilkoma laty ogromny pożar nawiedził Połaniec, zniszczywszy doszczętnie kościół parafialny. Obecnie dzięki energii i niezmordowanej pracy miejscowego proboszcza ks. Feliksa Braziewicza buduje się nowa świątynia, w stylu romańskim. Prezesem komitetu budowy jest książę M. Radziwiłł. Takim jest krótki zarys historyczny Połańca, który z biegiem czasu stał się małą osadą liczącą około 5000 mieszkańców, w tej liczbie przeszło 3000 ubogiej ludności izraelskiej.
W tym to właśnie ubogim, małym Połańcu zabitym, jak to mówią, deskami od świata, stał się fakt, który można dzisiaj uważać za szczęśliwy horoskop dla jego przyszłości. Jeszcze 1897 r. pewien mieszczanin z Połańca, kopiąc glinę, na głębokości 6 łokci znalazł dużą czarną bryłę, a nie wiedząc co to jest, udał się do miejscowego proboszcza. Ks. Braziewicz obejrzawszy przyniesiony przedmiot, przyszedł do przekonania, że ta owa czarna bryła, jest nic innego, jak węgiel kamienny, w najlepszym gatunku, tak zwany antracyt belgijski. Udał się niezwłocznie do zarządu dóbr staszowskich, komunikując swoje spostrzeżenie i za jego to właśnie namową ówczesny plenipotent dóbr. p. Oskner rozpoczął robić własne poszukiwania.
W roku 1898 p. Oskner ustąpił z zajmowanego stanowiska, skutkiem czego dalszych poszukiwań zaniechano. Dopiero w grudniu przybył do Połańca p. Morkis, właściciel kopalni węgla w Myszkowie pod Będzinem i rozpoczął w dalszym ciągu poszukiwania na własną rękę. I to obecnie w cichym dotąd Połańcu zawrzał ruch i życie; zjechali się górnicy, sprowadzono maszyny i poszukiwania trwają bez przerwy. Przy wierceniu bezustannie dniem i nocą pracuje po 12 ludzi. Poszukiwania robione są tuż nad Wisłą na równinie koryta rzeki i o pół wiorsty od osady. Świder pracuje dopiero na głębokości 40 s., a zamierzają wiercenie doprowadzić do 600 s. głębokości.
Wspólnikiem p. Morkisa jest p. Hereberg znany kapitalista i przemysłowiec z Łodzi, oraz kilku innych fachowców górników. Panowie ci, na zasadzie robionych badań, prób, pokładów gruntu mają pewną nadzieję i twierdzą, że rezultat poszukiwań będzie pomyślny, że węgiel znajdzie się. Jeżeli poszukiwania doprowadzą do jakiegoś pozytywniejszego rezultatu, nie omieszkam w swoim czasie donieść czytelnikom gazety; tymczasem zaś podaję powyższe dane, jakie dzięki uprzejmości czcigodnego ks. proboszcza otrzymałem.
Kwestia znalezienie węgla zrobiłaby ogromny przewrót w stosunkach przemysłowo-handlowych naszej okolicy, dlatego też wszyscy z upragnieniem oczekujemy chwili, w której oczekiwania nasze urzeczywistnią się. Daj Boże, aby chwila ta nadeszła jak najprędzej!
Źródło: “O znalezieniu węgla w Połańcu”,
J. L., Gazeta Radomska R. 16, nr 24 z 10 marca 1899 roku.
Połaniec, 22 maja 1899 r.
Na południowych kresach guberni radomskiej, w powiecie sandomierskim, na lewym brzegu Wisły, leży niewielka osada Połaniec z 5-tysiączną ludnością w połowie chrześcijan, w połowie żydów, przerżnięta rzeką Czarną wpadającą do Wisły. Osada ta, niegdyś miasto narodowe, była punktem handlu zboża dla powiatu stopnickiego, części miechowskiego i sandomierskiego, kilku zamożnych majątków jakoto: ks. Lubomirskich, Radziwiłłów, hr. Załuskich, Potockich itp. miały tu swoje spichlerze, do których w zimie zwożono pszenicę, byle z wiosną wysłać przez Gdańsk do Anglii; dziś już ślady tych spichlerzy nie ma, handel zbożem zupełnie upadł, a z upadkiem handlu i mieszkańcy tutejsi, doprowadzeni do ostatniej nędzy.
Z tej to osady rocznie wychodzi robotnika do 33 głów, do różnych zakładów fabrycznych, gdyż nędzna gleba ziemi i częste wylewy rzeki Czarnej, zmuszają ich szukać zarobku po dalekich okolicach. Nareszcie dla tych biedaków zabłysła gwiazda szczęścia i horyzont rozjaśnił się, a do tego szczęścia przyczynił się pożar kościoła — sądzę, że nie od rzeczy będzie, gdy tu przytoczę słowa pociechy J. E. ks. Biskupa Sotkiewicza, który przy założeniu kamienia węgielnego przemówił do parafian, „że nie każdemu dano jest, budować świątynię Panu.”

Gdy na budowę kościoła zniszczonego przez pożar, zaczęto kopać ił, do wyrabiania cegły i na głębokość 60 stóp, wydobyto bryłkę kamienną, kamień ten po wysuszeniu okazał się węglem kamiennym. Otóż ta bryłka dała impuls do poszukiwania węgla, które to poszukiwanie rozpoczął p. Oskner pełnomocnik dóbr hr. hr. Potockich, lecz dokopawszy do głębokości 210 stóp zaprzestał dalszej roboty, nie mogąc się zgodzić z mieszkańcami o dalsze warunki kopalni, gdyż zamożniejsi mędrkowie, obawiając się podrożenia robotnika, poświęcili proletariat na dalszy niedostatek, byle im było dobrze: tak upłynęło lat 2. Dopiero zmiana proboszcza polepszyła warunki poszukiwania węgla; niestrudzony w swej pracy o dobro parafian, ks. Feliks Braziewicz, proboszcz parafii Połaniec, starał się przekonać mieszkańców, że kopalnia węgla jeżeli się uda, nie wpłynie na ich niekorzyść lecz przeciwnie, polepszy wszystkich byt, da wszystkim możność dobrego zarobku, a zatem i bytu.
Więc to, co się obecnie dokonało, jest zasługą ks. Braziewicza, on to przy każdej sposobności nawoływał i zachęcał posiadających kapitały, by z odwagą przystąpili do poszukiwania węgla, a gdy przybyli do Połańca pp.: Hercberg, Morkis, Słomnicki i Winawer, doprowadził do tego, że w listopadzie r. z. stanęła i jednogłośnie podpisaną została uchwała, dozwalająca poszukiwań na gruntach miejskich i rozpoczęto poszukiwania w lutym r. b., a po wielu mozolnych pracach, w dniu 4 maja r. b. na głębokości 380 stóp znaleziono węgiel kamienny, wyborowego gatunku; d. 18 maja t. r., inżynier górniczy sprawdził rzeczywistość węgla. Otóż biedna okolica i jej mieszkańcy, zapomniani od świata, ockną się z letargu i dadzą się poznać światu handlowemu.
Źródło: “Z Połańca (Bogactwo krajowe)”,
Michał Piecek, Gazeta Radomska, nr 45, z 22 maja 1899 r.
Połaniec, 7 kwietnia 1906 r.
Połaniec – uboga osada na skraju Kongresówki; do roku 1830 dość zamożne i ożywione miasteczko – punkt komunikacyjny z Galicją; po odebraniu autonomii Królestwa zaczyna upadać i staje się zapadłym, zabitym od świata deskami zaściankiem.
W dolinie rzeczki Czarnej i w odległości 2 wiorst od Wisły wśród ubogich sapowatych pól, wnoszących się pochyło na południe, leży Połaniec. Odległość od kolei bardzo duża: do Ostrowca 10 mil, do Tarnowa w Galicji 8. Kilkakrotne pożary zniszczyły osadę (w roku 1884, 1894, 1903); niektóre z domostw nie zostały odbudowane dotychczas i dziś w czworoboku, otaczającym rynek, świecą szczerbami dachów i czeluściami otworów wchodowych. W ogóle ta część osady (rynek) z tymi ruinami dawnych kamienic, z odrapanymi, walącymi się domami robi wrażenie jakiegoś ginącego powoli ze starości miasta. Wrażenie starości potęguje jeszcze więcej widok bożnicy – prawdziwego unikatu, godnego baczniejszej uwagi. Jest to modrzewiowy gmach, przypominający architekturą swoją odległą przeszłość; świadczy o tym i sam materiał budowlany i stare, wypaczone, z oprawnymi w ołów kolorowymi szybkami, okna. Żydkowie tutejsi twierdzą dumnie, że bożnica ich sięga czasów Kazimierza Wielkiego i że “trzy tylko takie bożnice jest na cały świat”.
Ludność Połańca, złożona z żydów i chrześcijan z przewagą tych ostatnich, wynosi przeszło 4000. Handel, któremu oddają się żydzi, obejmuje tylko miejscowe potrzeby. Przemysł i rzemiosła również w tych tylko ramach są zamknięte. Wytwórczość, obliczona na szerszy zbyt, nie istnieje wcale. Nawet takie gałęzie przemysłu jak garncarstwo, wyroby z drzewa, koszykarstwo nieznane są tu prawie. Koszykarstwo zwłaszcza wobec obfitości miejsc, nadających się do plantacji wierzby koszykarskiej, mogłoby się tu znakomicie rozwijać i dawać mieszkańcom dobry sposób zarobkowania. W niektórych tylko wioskach okolicznych plantują wierzbę na sprzedaż do Warszawy.

Grunta tu na ogół dość ubogie, sapowate i niezbyt opłacają włożoną w nich pracę, zwłaszcza wobec nieumiejętnego i konserwatywnego systemu gospodarstwa; nawet względnie poważni gospodarze nie mają pojęcia o płodozmianach itd. a nie ma takich, którzy by ich nauczyć mogli; brak w okolicy dworów obywatelskich, z których by bratnia rada płynęła pod strzechy. Zdaje się, że w ogóle tu nie pracowano jeszcze nad ludem i rzecz to nieznana w tych stronach. Chłop tutejszy nie ma śmiałości, a właściwie zaufania do “panów”; cały jego stosunek do inteligencji przypomina jeszcze bardzo idylliczne czasy pańszczyźniane. Typ tutejszego chłopa można by przenieść o kilka dziesiątków lat wstecz i nie trzeba by mu dodawać ani odejmować, aby charakteryzował dobrze ówczesną epokę.
Życie duchowe nieomal nie istnieje i w ogóle wszystko pogrążone w jakiś letargiczny półsen, i nie wiadomo kiedy ów sen wrzeszczcie zostanie skutecznie przerwany. Prądy socjalne, choćby zaleciały i do nas, w obecnych warunkach, wśród tych pobożnych pół na pół z analfabetów złożonych posiadaczy drobnej własności nieprędko znajdą grunt dla swego rozwoju. To też miejscowość ta tylko przy odkryciu niespodziewanych bogactw naturalnych dałaby się wciągnąć w wir nowego życia, które by ożywiło ten śpiący zakątek. I to jest marzeniem wszystkich. To też rozpuszczona przed kilku laty pogłoska o znalezieniu tuż za miastem pokładów węgla podziałała na umysły jak prąd elektryczny.
Pokłady węgla rzeczywiście istnieją, lecz wiadomości o nich są bardzo skąpe. Jedni twierdzą, że węgiel leży zbyt głęboko i w cienkiej warstwie, inni zaś, że jest to małowartościowy węgiel brunatny. Faktem jest tylko, że grunta niektóre zostały wydzierżawione przez jakąś spółkę warszawską czy łódzką, która jednakże żadnych prac dotychczas nie rozpoczęła. Błogą nadzieją przeobrażenia się skromnego Połańca na Zagłębie Połanieckie żyjemy tymczasem.
Źródło: “Korespondencja z Połańca”,
Jan Muszyński, Kurier Radomski, nr 1 z 7 kwietnia 1906 r.
Połaniec, 23 października 1947 r.
Z wędrówek po Polsce. Z powodu kłótni i rywalizacji dwu wielkich koncernów przemysłowych drzemią dotychczas w Połańcu (powiat sandomierski) „nieujawnione” pokłady węgla. Wiadomość o węglu w Połańcu dotarła do mnie „pocztą pantoflową”. Pojechałam tam „na chybił trafił”. No i okazało się, że nie „chybił” lecz właśnie „trafił”.
O dziejach tej kłótni, która przede wszystkim pokrzywdziła państwo, opowiedział mi jedyny żyjący jeszcze górnik połaniecki, 88-letni Andrzej Wójcikowski, który pierwszy znalazł węgiel w Połańcu. Rześki jeszcze i żwawy staruszek, o twarzy pooranej zmarszczkami, wydobył z zakamarków swej pamięci wszystkie szczegóły tyczące się tej kłótni, która dla połańczan równała się tragedii. Opowiadał Andrzej Wójcikowski, a pomagali mu w opowieści miejscowi obywatele. Bo nie ma w Połańcu ani jednego człowieka, który by nie znał smutnej historii węgla.
KOPALNIA NA PODSKALU
– To było 47 lat temu (w 1899 r. przyp. red.) – zaczął Wójcikowski. – Pamiętam wszystko dokładnie, jakby to było wczoraj. Kopiąc glinę na Podskalu kilkaset metrów od Połańca, znalazłem tam kilka małych bryłek, podobnych do węgla. Zaniosłem je do księdza proboszcza Braziewicza.

W małym miasteczku, zapomnianym przez Boga i ludzi, zawrzało jak w ulu. Imię Wójcikowskiego było na ustach wszystkich. Węgiel oznaczał nową erę w Połańcu. Oczami duszy widziano już jak Połaniec rozwija się i mieszkańcy, głodujący na piaskach sandomierskich, stają się zamożnymi obywatelami. A tymczasem bryłka węgla rozpoczęła długą wędrówką, aż wreszcie dotarła do bogatego koncernu przemysłowego w Sosnowcu. Koncern ów wydelegował do Połańca swego przedstawiciela Morkisa, celem zbadania sprawy na miejscu.
Andrzej Wójcikowski opowiada z niezwykłą dokładnością o pracy górników i o tym szczęśliwym dniu, gdy wreszcie z czeluści ziemi wydobyto pierwszą bryłkę węgla. – Morkis wstrzymał prace i zapowiedział wkrótce przybycie komisji – wspomina starzec.
Nieobecność Morkisa trwała długo. Tak długo, że zwątpiono o przybyciu owej komisji. Tymczasem niezabezpieczona, prowizoryczna kopalnia zaczęła się zapadać. Wreszcie przybyła długo oczekiwana komisja. Ożyło zapomniane Podskale. Okazało się jednak, że w interesie Morkisa leży, aby węgla nie znaleziono. Bo koncern obiecał pierwotnie swemu przedstawicielowi, że stanie się on udziałowcem, a potem cofnął swą obietnicę…
KOPALNIA W OGRÓJCACH
Węgla więc nie znaleziono. Ale możliwość istnienia “czarnych” diamentów w Połańcu budziła w dalszym ciągu apetyty koncernu. I inny koncern przysłał do Połańca swojego przedstawiciela – Herberta, który rozpoczął kopanie w pobliskich Ogrójcach. W Ogrójcach również natrafiono na węgiel. Kopalnię zabezpieczono i przerwano pracę. I tu miała przyjechać komisja. Dowiedział się jednak o tym koncern Morkisa i rozgorzała wówczas walka między koncernami, walka, w której awangardzie znalazł się pogodzony ze swymi pracodawcami Morkis i Herbert.
Walka ta obfitowała w liczne dozwolone i niedozwolone chwyty. Koncerny oskarżały się wzajemnie o oszustwo. Epilog tej walki znalazł się nawet w sądzie. Walka kapitałów trwała lata. Podskale i Ogrójec porastały chwastami od zapomnienia. Połańczanie zaciskali pięści z bezsilnej złości. Andrzej Wójcikowski stał się ponury i milczący. A potem przyszła wojna i w r. 1914 i o węglu połanieckim przestało się w ogóle mówić. Nie zapomniano jednak o węglu w Połańcu i tylko strzeżono się pilnie, aby okupant nie dowiedział się o skarbach, jakie kryje w sobie Podskale i Ogrójce. Dopiero teraz…
CZY ODŻYJĄ KOPALNIE?
– Teraz już nie prywatne kapitały, ale państwo zainteresuje się pewnie naszym węglem – mówią mieszkańcy Połańca. Bo stwierdzono przecież, że ziemia połaniecka kryje w sobie “czarne diamenty”. W swoim czasie stwierdzono to protokolarnie i m.in. Andrzej Wójcikowski podpisał protokół.
– Pani napisze o tym węglu – prosił starzec, a z nim razem wszyscy mieszkańcy Połańca. – Jak się dowiedzą w Min. Przemysłu o tym węglu, to na pewno przyślą do nas swoich inżynierów. Przecież kopalnia w Ogrójcu jest zabezpieczona. Można w niej kopać, chociażby dzisiaj. Połaniec miasteczko zapomniane przez Boga i ludzi, Połaniec, który padł ofiarą w walce kapitałów, spodziewa się, że Ministerstwo Przemysłu w odrodzonej Polsce zainteresuje się węglem, tkwiącym w czeluściach ziemi sandomierskiej.
Źródło: “Walka kapitałów o węgiel w Połańcu”,
Stefania Osińska, Życie Olsztyńskie, nr 175, z 23 października 1947 r.
Materiały źródłowe




* * *
Czy Połaniec mógł stać się polskim zagłębiem węglowym? Historia zdaje się przeczyć tej możliwości, choć kilkukrotnie los dawał miastu szansę na przemysłowy rozwój. Odkrycie węgla pod koniec XIX wieku rozbudziło nadzieje mieszkańców, które szybko zgasły przez brak zainteresowania ówczesnych władz. Ponowne poszukiwania w połowie XX wieku również nie przyniosły oczekiwanego przełomu – tym razem na przeszkodzie stanęła rywalizacja między koncernami. Czy w ziemi naszej małej Ojczyzny rzeczywiście kryją się “czarne diamenty”? Tego do końca nie wiadomo. Pewne jest jednak, że historia poszukiwań węgla w Połańcu to opowieść o zaprzepaszczonych szansach i marzeniach, które nie doczekały się spełnienia. Być może dalsze badania historyczne i geologiczne w przyszlości pozwolą na udzielenie jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie.
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.
Bądź na bieżąco! Obserwuj nas na Facebooku.