Nikomu chyba nie trzeba przypominać kim był Oddział Partyzancki “AK” “Jędrusie”. Jego imię dumnie nosi Zespół Szkół w Połańcu, który od lat kultywuje pamięć o bohaterach i pielęgnuje tradycje patriotyczne. Już w 1973 roku szkoła objęła opieką obelisk upamiętniający dowódcę oddziału, Władysława Jasińskiego oraz wszystkich poległych w walce z hitlerowskim okupantem. Zwieńczeniem wieloletnich starań było nadanie szkole imienia Oddziału Partyzanckiego AK “Jędrusie” 30 kwietnia 1999 roku. Nadanie szkole imienia stało się ważnym wydarzeniem, które corocznie jest upamiętniane w ostatni dzień kwietnia jako Święto Szkoły. Należy również wspomnieć o 30 kwietnia 2000 roku, kiedy to świętowanie nabrało również szczególnego wymiaru. Wtedy to otwarto Izbę Pamięci, w której zgromadzono cenne pamiątki związane z historią oddziału. Wśród eksponatów znalazły się przedmioty przekazane przez samych partyzantów, co dodatkowo podkreśla autentyczność i wartość tej szkolnej kolekcji. Warto również nadmienić o Skwerze Armii Krajowej przy zbiegu ul. Zajączka i ul. Madalińskiego w Połańcu, odsłoniętym 4 września 2014 r. i muralu w budynku ZS upamiętniającym Oddział Partyzancki AK “Jędrusie”, uroczyście odsłoniętym 2 czerwca 2023 r.
W materiałach historycznych poświęconych “Jędrusiom” natknąłem się na relację Józefa Wiącka “Sowy'”, dowódcy “Jędrusiów”, z akcji rozbicia więzienia w Mielcu. To historia, która zapiera dech w piersiach i udowadnia, że odwaga i determinacja potrafią zdziałać cuda. Czy w wyniku brawurowej akcji, przeprowadzonej w nocy z 29 na 30 marca 1943 roku, udało się uwolnić więźniów? Jak partyzanci wykorzystali spryt i odwagę, by przechytrzyć Niemców i uwolnić swoich towarzyszy? Wspomnienie Józefa Wiącka spisał śp. Mieczysław Korczak “Dentysta” (1921-2021), Honorowy Obywatel Połańca i Tarnowa, podpułkownik, żołnierz Armii Krajowej, partyzant oddziału „Jędrusiów”.
– 29 marca 1943 roku nasza szesnastka wyruszyła na rowerach w kierunku Mielca. Broń i amunicję wieźliśmy na furmance pod dużą warstwą słomy. Lał nieustanny deszcz, ciężka glina lepiła się do kół, a do przeprawy mieliśmy 30 kilometrów – pisał jeden z partyzantów biorących udział w akcji.
Podczas II wojny światowej Mielec, ze względu na zlokalizowane tam Państwowe Zakłady Lotnicze, stanowił kluczowy punkt dla niemieckiego przemysłu zbrojeniowego. W przejętych przez koncern Heinkel Flugzeugwerke zakładach produkowano części do bombowców, a także remontowano uszkodzone maszyny. Miasto było silnie obsadzone przez wojska niemieckie – Wehrmacht, Luftwaffe, SS i policję. W piwnicy budynku przedwojennego sądu Niemcy urządzili areszt, w którym przetrzymywano Polaków. Zachęcam do przeczytania poniższego artykułu, w którym znajdują się szczegóły tej niezwykłej akcji. Źródłem reportażu jest strona zeszytykombatanckie.pl.
Mielec, 29 na 30 marca 1943 r.
W ciasnym mieleckim więzieniu siedziało wówczas 180 więźniów. Wśród nich komendant okręgu tarnobrzeskiego AK, Kazimierz Krasoń, jego zastępca, profesor gimnazjum Zygmunt Szewera, bardzo dzielny Franek Rutyna z Wielowsi, ksiądz Władysław Czopka, prof. Józef Walczyna, nauczyciele tajnego nauczania – Jan Lubera, Rudolf Jakubiec oraz małżeństwo Oborców z Mielca. Gestapo robiło wszystko, aby jak najszybciej dokończyć dochodzenie i wyciągnąć jak najwięcej z aresztowanych, stosując nieludzkie tortury. Chcąc likwidować inteligencję i dobrych organizatorów, wysyłali ich do obozów koncentracyjnych, bo wiedzieli, że tam zginą spaleni w piecach krematoryjnych. Im krócej przeprowadzali śledztwo i wysyłali do obozu, tym więcej robili miejsc dla nowych więźniów.
„Jędrusie” podjęli decyzję rozbicia i uwolnienia więźniów. W Niekurzy przeprawili się na prawy brzeg Wisły. Pomógł im w tym przewoźnik Gatny, człowiek zaufany, który nie jeden raz brał udział w takich akcjach. Na prawym brzegu Wisły miał czekać „Kuwaka” ze swoimi ludźmi, podwodami i wyżywieniem, aby nakarmić i przetransportować „Jędrusiów” do Złotnik pod Mielcem. Niestety, zawiódł i zobowiązania nie wykonał – po prostu nie pojawił się. Byliśmy już zmęczeni, a musieliśmy przebyć około 20 km, aby dotrzeć do Złotnik. Szef Józek rozkazał, aby patrol dotarł do pobliskiego domu dla uzyskania podwody, na którą załadowaliśmy ciężką broń, amunicję i materiały wybuchowe. Trzech odważnych chłopców wsiadło na wóz i traktem przez Gawłuszowice dojechało bez przeszkód do Złotnik na umówiony punkt zborny. Reszta „Jędrusiów” dotarła do Złotnik na rowerach wałem Wisłoki. Okazało się, że dopiero tu „Kuwaka” czekał z pięcioma ludźmi. Tłumaczył się, że miał trudności, nie ujawniając jednak konkretnej przyczyny. Dopiero stąd Szef Józek i Skowroński ps. „Konar” udają się na rozpoznanie do Mielca. Podchodzą pod samo więzienie. Józek koryguje swoje plany napadu.
Wracając do wału na Wisłoce zauważył olbrzymi galar do przewozu wikliny. Planując uderzenie cały czas myślał o bezpiecznym odwrocie z Mielca. Rozważał różne warianty tego odwrotu. Wiedział, że wieloma więźniami pobitymi i zmaltretowanymi trzeba będzie się zaopiekować oraz zapewnić im bezpieczny odwrót. Gdy ujrzał galar, doznał olśnienia – przyszedł mu do głowy plan wycofywania się Wisłoką do Wisły tym właśnie galarem.
Tym swoim planem podzielił się z „Konarem”. Ten, jak zwykle małomówny, rzekł krótko: „Wspaniała myśl”. Po powrocie na punkt zborny, Józek omawiając plan akcji wydawał też rozkazy. „Zanim jeszcze przystąpimy do akcji, „Kuwaka” ze swoimi ludźmi podpłynie galarem spod mostu do Złotnik”. Pozostałą część oddziału dowódca podzielił na grupy uderzeniowe i zlecił zadania. Padający bez przerwy deszcz sprzyjał powodzeniu akcji.
Ulice Mielca były wyludnione. Deszcz i mokre chodniki tłumiły odgłosy kroków. Można było cicho się skradać. Deszcz utrudniał natomiast widoczność, ale wielu z nas znało dobrze ulice miasta, bo przed wojną uczęszczaliśmy tu do gimnazjum. Józek będąc na rozpoznaniu zauważył na rynku małą zmotoryzowaną jednostkę Wehrmachtu. Była to grupa zajmująca się remontem samochodów, należało więc ją ominąć i bocznymi ulicami dotrzeć do kościoła.
„Tutaj zostawiłem grupę ubezpieczenia” – opowiada mi dalej Józek. – „Umieścicie się zaraz za murem kościelnym z polem obserwacji i obstrzału na rynek” – rozkazał. „Musicie szczególnie obserwować zachowanie się znajdującej się tam jednostki, ponieważ nasz odwrót będzie się odbywał tędy i musi być bezwzględnie bezpieczny”. Pierwszą grupę ubezpieczającą tworzyli: Zbigniew Modzelewski „Warszawiak”, Stanisław Czub „Inżynier”, Stanisław Kuraś „Szkot” oraz Franciszek Stala „Kuwaka”. Druga grupa ubezpieczała drogę od Dębicy. W jej składzie byli: Jan Mazur „Stalowy”, Jan Działkowski „Jasio Mały”, Michał Żarów „Michałek”, Jan Mazur „Jasio Duży”. Mniejsza grupka chłopców pilnowała drogi od strony Tarnobrzega. Budynek gestapo ubezpieczali: Stanisław Wiącek „Inspektor” oraz Eugeniusz Dąbrowski „Genek”.
W grupie uderzeniowej na więzienie znaleźli się jej dowódca, Józef Wiącek „Sowa”, Zdzisław de Ville „Zdzich”, Roman Szelest „Uszaty”, Zbigniew Kabata „Bobo” i Marian Lech „Marian Wielki”. Posuwają się oni cicho koło Sądu w kierunku więzienia, a „Inspektor” i „Genek” skręcają w następną ulicę przed budynkiem gestapo.
Józek chciał zaskoczyć więzienny patrol obchodowy możliwie bez strzału, ale to się nie udało – nastąpiło otwarcie ognia. Na przemian, skokami lub czołgając się grupa uderzeniowa dotarła do bramy więziennej. Musieli się spieszyć, bo strzały alarmująco przerwały ciszę nocną.
Józek w pośpiechu podkłada kilogramową kostkę trotylu pod bramę. Wtedy z budynku gestapo padają strzały z broni maszynowej. Ostrzeliwany jest teren wokół więzienia. Józek nie tchórzy, nawet nie kryje się przed ogniem. Spokojnie odbezpiecza granat, kładzie go pod bramą, na kostce trotylu i odskakuje za mur. Silna detonacja wstrząsa powietrzem i rozchodzi się echem po całym mieście. Brama wylatuje w powietrze, droga do więzienia zostaje otwarta.
Na strzały z gestapo Stach, Genek i Jasiu natychmiast ostrzeliwują okna budynku z broni maszynowej. Ogień ten okazał się skuteczny, cichną strzały gestapowców, był zapewniony odwrót partyzantom i ucieczka więźniom.
Grupa uderzeniowa wdziera się do budynku więziennego, zdobywa klucze od cel. Więźniowie słysząc detonację przy bramie oraz strzały wyczuli zbliżające się uwolnienie. Niecierpliwie stukają do drzwi cel, bojąc się, aby w pośpiechu nie zapomniano o otwarciu którejś z nich. Wszyscy gromadzą się w korytarzu, ale nie wszyscy mogą wychodzić o własnych siłach. Niektórzy są po przesłuchaniach okrutnie zmasakrowani. Trzeba raz jeszcze sprawdzić każdą celę, aby kogoś nie zostawić. Profesor Szewera po niedawnym przesłuchaniu jest nieprzytomny, wynoszą go na rękach jego uczniowie. Bardzo pobity był także Franek Rutyna.
Silna detonacja zbudziła nie tylko miasto, ale również garnizon niemiecki zamieszkały w barakach oraz obstawę fabryki samolotów. W różnych częściach miasta słychać gęste lub pojedyncze strzały. Co chwilę z budynku gestapo leci krótki, seryjny ogień na teren więzienia. Stach z kolegami jednak czuwają i momentalnie odpowiadają. Ma się wrażenie, że Niemcy strzelają na ślepo, nie wychylając głów przez okna. Natomiast nasi strzelają celnie do okien, bo słychać, jak lecą z nich szyby.
W pewnym momencie ubezpieczająca grupa „Warszawiaka” słyszy nasilający się warkot silnika samochodowego. Jedzie żandarmeria, która kwaterowała na stacji PKP i teraz stara się przedrzeć w rejon więzienia. Żandarmi dojechali do rynku i skręcili w ulicę Kościuszki, która tworzy łuk w kierunku sądu i więzienia. Tu „Warszawiak” wita ich brawurowym i celnym ogniem. Widać jak kierowca pojazdu traci panowanie nad kierownicą i uderza w budynek. Żandarmi wyskakują z samochodu, ostrzeliwują się w szyku bojowym i wycofują w stronę rynku. Ale tutaj czuwali zdezorientowani żołnierze ze wspomnianej jednostki remontowej, zbudzeni wcześniejszą strzelaniną. Natychmiast otwierają od tyłu ogień do żandarmów, nie rozpoznając, kto jest wrogiem. Żandarmi ostrzeliwani z dwóch stron popadają w panikę, chowają się i już więcej nie strzelają. Wielu z uwolnionych więźniów uciekło na własną rękę przez pola do pobliskich lasów. Chorzy i pobici wycofali się z nami na wcześniej przygotowany prom na Wisłoce, tuż koło Złotnik.
Dopiero tutaj profesor Szewera odzyskuje przytomność i dowiaduje się, że jest wolny. Jest to ojciec Tadeusza Szewery, naszego kolegi, który pisał piosenki wojskowe i partyzanckie oraz książkę „Niech wiatr ją poniesie”. Po dotarciu do promu przed Złotnikami wszyscy się na nim rozmieściliśmy, a „Konar” ściągnął oddziały ubezpieczające. Popłynęliśmy z prądem Wisłoki w kierunku Wisły. Koryto Wisłoki po obu stronach było zarośnięte wikliną. W ciemności ledwo widzimy pas wody, którym płyniemy. Jesteśmy przemoknięci do suchej nitki, zmarznięci i głodni. Wprawdzie daleko jeszcze do bezpiecznych kwater, ale mamy zadowolenie z wyczynu.
Widzimy, jak olbrzymie reflektory z lotniska oświetlają pola i drogi. To Mielec został otoczony wojskiem. Niemcy rozesłali samochody, aby oświetlając pola i drogi szukały „Jędrusiów” i uwolnionych więźniów. Na szczęście, nie wpadli na taki wspaniały pomysł, jak Józek i Andrzej, że Wisłoka może być najbezpieczniejszą drogą odwrotu. Dwukrotnie osiadaliśmy na mieliźnie. Musieliśmy wówczas wskakiwać do wody, aby odciążyć galar i zepchnąć go z mielizny. Było nam już wszystko jedno. Od godziny 23 mokliśmy na deszczu i nie mieliśmy nic w ustach, jedynie mogliśmy pić mętną wodę z Wisłoki – ale nasza wola uwolnienia więźniów była silniejsza od zmęczenia i głodu.
Rozwidniało się, kiedy naszym oczom ukazał się szeroki pas wody. „Wisła!” – krzyknęli wszyscy. Przepłynęliśmy na jej drugą stronę do Niekurzy. Powitała nas serdecznie ludność wiejska. Mieliśmy kłopoty, wielu więźniów było tylko w bieliźnie, nie zdążyli się ubrać, ale chłopi nakarmili i ubrali uwolnionych. Stąd udaliśmy się do Turska Wielkiego, gdzie u gospodarzy Stępnia i Granicy, po naniesieniu słomy do mieszkań, mogliśmy spokojnie odpocząć. Galar puściliśmy z prądem w kierunku Sandomierza – tak było bezpieczniej, bo Niemcy znając nazwiska wielu „Jędrusiów” z Tarnobrzega mogliby się mścić na ich rodzinach.
* * *
Akcja odbicia więźniów z mieleckiego więzienia w marcu 1943 roku to przykład brawury i sprytu, jakim wykazywali się żołnierze Armii Krajowej w walce z okupantem. “Jędrusie”, dowodzeni przez Józefa Wiącka “Sowę”, nie tylko uwolnili ponad 180 osób z rąk gestapo, ale także zadali cios niemieckiej machinie terroru. Precyzyjnie zaplanowana akcja, odważny atak i pomysłowy odwrót Wisłoką zapewniły partyzantom sukces, a więźniom – upragnioną wolność. Akcja miała ogromne znaczenie psychologiczne, pokazując siłę partyzantów w okupowanym mieście. Zakończyła się bez strat własnych. Pokazała Polakom, że nawet w samym sercu okupowanego terenu można stawiać opór Niemcom. Udało się to dzięki perfekcyjnemu planowaniu, determinacji i odwadze Partyzantów.
Pomimo trudności, takich jak brak wsparcia ze strony oddziału „Kuwaki” i zła pogoda, „Jędrusie” zaskoczyli Niemców, wysadzając bramę więzienia i odpierając ataki gestapo i żandarmerii. Niemcy, zdezorientowani i spanikowani, ostrzeliwali się nawzajem. Żołnierze Luftwaffe, myśląc, że mają do czynienia z nalotem, uruchomili reflektory przeciwlotnicze, co tylko spotęgowało chaos. W tym czasie “Jędrusie” i uwolnieni więźniowie dotarli do Wisłoki, gdzie zostali ewakuowani galarem, co uniemożliwiło Niemcom ich schwytanie. Historia ukazuje niezwykłą determinację i poświęcenie żołnierzy AK, którzy w ekstremalnych warunkach potrafili zachować zimną krew i wykonać zadanie. Pamięć o takich wydarzeniach jak rozbicie więzienia w Mielcu jest niezwykle ważna, ponieważ przypomina nam o odwadze i patriotyzmie tych, którzy walczyli o wolną Polskę. To także hołd dla wszystkich więźniów, którzy cierpieli w niemieckich więzieniach i obozach.
Oddział “Jędrusie” walczył z Niemcami do stycznia 1945 roku. Dowódca, Józef Wiącek “Sowa”, został odznaczony Krzyżem Virtuti Militari i Krzyżem Walecznych. Po wojnie wielu członków oddziału dostało się w ręce NKWD i UB. Część została zesłana do sowieckich łagrów, część otrzymała długoletnie wyroki więzienia. Józef Wiącek, w obawie przed represjami władz komunistycznych, zamieszkał na Pomorzu. Zmarł 20 listopada 1990 r. w Kwidzynie. Cześć Jego pamięci!
“Zostanie po nas, jak otwarta rana,
karta historii naszą krwią pisana”
(Zbigniew Kabata “Bobo”).
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.
Bądź na bieżąco! Obserwuj nas na Facebooku.