W latach 50. XX wieku, Połaniec administracyjnie przynależał do powiatu sandomierskiego w woj. kieleckim. W tym czasie można było zaobserwować dynamiczny rozwój tzw. spółdzielni produkcyjnych, co miało być wyrazem entuzjazmu i postępującej kolektywizacji czyli tworzenia rolniczych spółdzielni produkcyjnych na bazie indywidualnych gospodarstw chłopskich. Jednak Połaniec, mimo prób, napotykał trudności w tworzeniu takiej spółdzielni. Czy niechęć mieszkańców Połańca do spółdzielni produkcyjnych wynikała tylko z problemów infrastrukturalnych i zaniedbań władz, czy też z innych czynników? W dzisiejszym wpisie przedstawiam reportaż redaktora Czesława Michniaka pt. “Połaniec leży w powiecie sandomierskim” przyjrzymy się bliżej tym wyzwaniom, analizując przyczyny niepowodzeń i ich wpływ na lokalną społeczność.
* * *
Połaniec, 10 kwietnia 1953 r.
W powiecie sandomierskim w ciągu niespełna roku (od maja 1952 do lutego 1953 r.) ilość spółdzielni produkcyjnych wzrosła z 1 do 27 – w tym samym czasie rozpoczęło działalność 30 komitetów założycielskich. Mapa powiatu coraz gęściej pokrywa się czerwonymi kółkami spółdzielni produkcyjnych. Są one świadectwem wzrastającego uświadomienia mało i średniorolnych chłopów – świadectwem zapału, ofiarności i bojowości, aktywu gminnego, gromadzkiego, jego trudnej, a zwycięskiej walki z wrogiem.
A więc – teraz ktoś oceni – osiągnięcie Sandomierza jest na piękny medal, błyszczący, świecący się jak szlachetny kruszec. Ale jak każdy, tak i ten medal ma swoją drugą stronę. Odwróćmy go. I oto spotyka nas niespodzianka. Jest zaśniedziały jak moneta z czasów Bolesława Wstydliwego, który pod koniec XIII w. w dziewiczej puszczy na południe od Sandomierza wybudował gród i osadził w nim kasztelana. Do dziś dnia przetrwała z owych czasów nazwa – Połaniec. Przetrwała jeszcze bura, bo odbijają się w niej wiklinowe zarośla, szarfa Wisły. Przetrwały drogi…
Osada jest parterowa z wielkim rynkiem pośrodku i kilkoma uliczkami, które za ostatnimi domami wsiąkają w piachy, to znowu opadają łagodnie ku Wiśle. Połaniec zamieszkuje ok. 2400 chłopów i drobnych rzemieślników, a liczba gospodarstw wynosi 635 i to prawie wyłącznie 1-3 hektarowych.
W Połańcu jest felczer, apteka, izba porodowa, ale brakuje lekarza, elektryczności. Jest stałe kino – światło od motoru w młynie – ale cóż z tego, kiedy nawet zastępca przewodniczącego Prezydium GRN nie wie, jaki film “szedł” wczoraj. Nie interesuje się (ktoś podpowiada: “Zew morza”, radziecki). Jest gospoda ludowa, ale nie ma świetlicy, radiowęzła.
Któregoś dnia powstał komitet założycielski. Deklaracje podpisało 10 osób, wnosząc 16 ha ziemi.
– “Rozdaliśmy wiele formularzy” – mówi tow. Łukaszek z GOM-u (sekretarza KG tow. Bobrowskiego nie zastałem). – “Ale jak dotąd – robi wymowny ruch ręką – figa z makiem“.
Członkowie komitetu założycielskiego oczekują dalszych zgłoszeń.
– Obdarowani formularzami – barwnie opowiada Łukaszek – tłumaczą się w różny sposób. Np. Andrzej Kozłowski, właściciel 2 hektarów: – “Chętnie bym przystąpił, ale nie mam ziemi ornej, tylko sad. Deklarację noszę przy sobie w portfelu, na wszelki wypadek”.
A Leokadia (“Lodzia”) Pawlak: – “Zastanawiam się. Zresztą dajcie mi formularz, bo tamten zgubiłam: Bierze, gubi i znowu prosi o nowy. Roztrzepanie czy taktyka?“. Jan Olesiński nic nie mówi, tylko gryzie wargę. Ten podobno ma żonę, która grozi rozwodem.
W Połańcu komitet założycielski ograniczył się do rozesłania formularzy jak zaproszeń na zabawę. Teraz założono ręce. Oznaka samouspokojenia. Co będzie dalej? Z tym spokojem to nie było jednak tak różowo. – Przeżywaliśmy gorące dni – przypomina Łukaszek. – W 1949 roku zlikwidowano w okolicy bandę. Niedawno schwytano na gorącym uczynku połanieckiego “króla mięsa” Władysława W.
Ale teraz beztroska. Robota polityczna, kulturalno-oświatową leży.
Kierowniczka agencji pocztowej szeleszcząc nakrochmalonym fartuchem zdradziła mi kilka cyfr, dających obraz czytelnictwa prasy (w swoim okręgu ma 6 tysięcy “dusz”). “Trybunę Ludu” prenumerują 4 osoby, “Słowo ludu” – 7, “Przyjaciółkę” – 117 kobiet, “Przegląd Sportowy” – 2 lekkoatletów. Suma sumarum – słabiutko.
Książki? W bibliotece między abonentami przeważa młodzież szkolna, nauczycielstwo i miejscowi urzędnicy. Chłopów na lekarstwo. Z biblioteki odesłano mnie do księgarni, która okazał się sklep z tekstyliami. Książki zajmowały “ćwiartkę” pomieszczenia. Kierowniczka kol. Kieszkowska powiedziała ze spokojem, że w “ostatnim kwartale” sprzedała książek za 170 zł. Prawie same atlasy i broszurki rolnicze”, rzekła obdarowując uśmiechem przedstawiciela GS-u, który sporządzał remanent. “Sandomierz przysyła ciągle nowe książki, już nie ma gdzie tego trzymać. Zbiorowisko kurzu i już…”, skarżyła się, “A wy, koleżanko”, spytałem “czytacie, interesujecie się współczesną literaturą?” Kierowniczka odpowiedziała po namyśle: “Owszem, jedną z książek Kraszewskiego, zdaje się, że to była… “Szalona”.
– Mamy bardzo słaby aktyw – stwierdza samokrytycznie tow. Łukaszek. – Zasępia się. – A z zewnątrz nikt nam nie pomaga. Ani Komitet Powiatowy, ani PRN. Daje w ten sposób do zrozumienia, że nie tylko aktyw gminny jest winien.
Nierzadko spotyka się dziś na wsi działaczy, którzy w sprawozdaniu z pracy “na” powiecie, gminie, gromadzie piszą: “To trudny, kułacki teren…”. (Kłam tym oportunistycznym teoryjkom zadałby przykład gminy Wilczyce, w której jest aż 40 gospodarstw kułackich i największa w powiecie liczba spółdzielni produkcyjnych – 7).
Ale Połaniec to przecież gmina biedniacka.
Czyżby więc takich działaczy nie było w sandomierskim?
Ale skądże. Są. Zmienili tylko skórę, przyoblekli się w szaty wygodnych podróżnych, wzdrygających się przed użyciem takich środków komunikacji jak furmanka, czy własne nogi. Gdy mówią o Połańcu, krzywią się, marszczą na twarzy: “Oo, tam dojazd trudny”. Rzeczywiście. Drogi w tej okolicy zachowały się w nienaruszonym stanie od czasów… w tym miejscu rumieniąc się znowu wymieńmy Bolesława Wstydliwego. Droga bita kończy się kilka kilometrów za Osiekiem, a dalej – wbrew mapie zaczyna gruntowa. W lecie piachy, na jesieni grzęzawisko. Istnieje i drugie połączenie ze światem, za pośrednictwem dobrotliwie sapiącej kolejki wąskotorowej Bogoria – Łubnice. Wysiada się w lesie na przystanku Sieragi i stamtąd na piechotę jeszcze 6 kilometrów do Połańca.
A teraz szkoła. Byłem w Połańcu przed dwoma laty. Kierownik szkoły poczęstował mnie cierpkimi wiśniami i obietnicą “powiatu”, że szkoła murowana stanie “na mur” na przyszły rok.
– Szkoła, towarzyszu, szkoła… – mówi ze smutkiem tow. Okólski z Prezydium GRN.
Są wprawdzie dwa pomieszczenia w chałupach – ale w jednym można by urządzić grzybobranie – a drugie, rozsypuje się ze starości. Pamięta jeszcze czasy Kościuszki, który w maju 1794 roku przebywał w Połańcu kilka dni i nawet – jak opowiadają – podpisał się sygnetem na szybie w mieszkaniu Szopów.
– Są cegły, a nie ma szkoły – martwią się chłopi. – Cegła niszczeje, a tutaj przecież 500 dzieci…
W Ruszczy koło Połańca rośnie sędziwy dąb, pod którym podobno Kościuszko układał tekst Uniwersału wydanego 7 maja 1794 roku. (“Rzeknijmy, że lud zostaje pod opieką Rządu Krajowego, że uciśniony człowiek ma gotową ucieczkę do Komisji Porządkowej swego województwa, że ciemiężyciel prześladowca Obrońców Kraju jako nieprzyjaciel i zdrajca Ojczyzny karany będzie”).
Tow. Łukaszek przypomina zajścia pod kopcem, usypanym ku czci zwycięzcy spod Racławic. Była wielka manifestacja chłopska, szarżowała “husaria” Składkowskiego. Padły strzały.
– Chcielibyśmy – mówią obecni przy rozmowie chłopi – aby nasza spółdzielnia nosiła imię Tadeusza Kościuszki...
Słowa te brzmią mocno jak zobowiązanie.

Szarówka. Kierowca grzebie jeszcze w motorze. Zamyślam się. Kol. Kieszkowska w tej chwili pewno zamyka sklep z tekstyliami i książkami. Pod pachą trzyma “Pamiątkę z celulozy” – to porcja na wieczór i do poduszki. Mija mnie zastępca przewodniczącego Prezydium GRN. Idzie chyba do kina na “Cud w Mediolanie”. Słyszę dzwonek telefonu. Łukaszek w zastępstwie nieobecnego sekretarza KG rozmawia z agencją pocztową. Kierowniczka ostro stawia kwestie czytelnictwa prasy. Łukaszek odpowiada: “Ależ dobrze, dobrze, prasa kolektywny agitator… doceniamy”… Członkowie komitetu założycielskiego półgłosem ustalają termin zebrania gromadzkiego w sprawie spółdzielczości produkcyjnej – stoją oparci o drewnianą poręcz werandy. Wybierają ludzi, którzy będą chodzili po domach jak w czasie Plebiscytu Pokoju. Przed gminą zatrzymuje się “Willys” z KP a za nim półciężarówka PRN. Sekretarz Prezydium na honorowym miejscu w szoferce. Do samochodu podchodzą dzieci szkolne z kwiatami…
– W porządku. Będzie zrobione – ktoś krzyczy mi w ucho. Otwieram oczy. Samochodów, dzieci, towarzyszy z komitetu założycielskiego ani śladu. Tylko nasz kierowca ciągle grzebie w motorze. Łukaszek wyciąga rękę do pożegnania.
Wkrótce pchaliśmy zieloną “Skodę” przez piach – ku Rytwianom.
Materiał źródłowy
* * *
Reportaż ukazuje trudności związane z kolektywizacją rolnictwa w Połańcu i skłania do refleksji nad przyczynami niepowodzeń tego procesu. Przyczyny niepowodzeń według autora Czesława Michniaka były złożone i wynikały z wielu czynników, takich jak słaba infrastruktura czy brak zaangażowania mieszkańców. Niepowodzenia te miały mieć negatywny wpływ na lokalną społeczność. Zwiększały poczucie beznadziei i apatii. Z drugiej strony, być może niechęć ówczesnych mieszkańców Połańca do spółdzielni produkcyjnych była zrozumiała w kontekście ówczesnej sytuacji polityczno-gospodarczej i wynikała z innych czynników? Na przykład obawy przed utratą niezależności, przekonania o nieefektywności spółdzielni oraz przywiązania do tradycyjnych form gospodarowania.
Warto zaznaczyć, że po II wojnie światowej, w okresie PRL, spółdzielnie produkcyjne były tworzone i rozwijane pod silnym wpływem państwa. Władze komunistyczne promowały kolektywizację rolnictwa, a spółdzielnie produkcyjne były postrzegane jako forma uspołecznienia wsi. W tym okresie spółdzielnie produkcyjne często działały pod presją polityczną i administracyjną, a ich działalność była podporządkowana centralnemu planowaniu. Chłopi cenili sobie niezależność i możliwość samodzielnego decydowania o swojej ziemi. Kolektywizacja wiązała się z biurokracją, centralnym planowaniem i ograniczeniem inicjatywy. Obawiano się, że w spółdzielniach ich praca będzie mniej efektywna, a oni sami stracą możliwość rozwoju i awansu. Ponadto spółdzielnie produkcyjne w PRL-u często były źle zarządzane i nieefektywne. Brakowało im środków finansowych, maszyn i wykwalifikowanych pracowników. Mieszkańcy zatem mogli obawiać się, że wstąpienie do takiej spółdzielni oznaczałoby dla nich straty materialne i pogorszenie sytuacji ekonomicznej.
Jak pisał Mieczysław Tarnowski w publikacji “Połaniec” (str. 29): “[…] Do 1960 r. mieli skolektywizować około 60% ziemi [w Połańcu]. Agitatorzy namawiali, a nawet zmuszali do podpisywania swego gospodarstwa do spółdzielni produkcyjnej. Pod naciskami zmusili kilku pracowników państwowych, którzy ulegli namowie – szantażu i wyrazili zgodę na utworzenie spółdzielni produkcyjnej, lecz było to tylko fikcją. Nacisk na kolektywizację rolnictwa był tak duży, iż tylko przywiązanie do swojej własności całkowicie nie złamało rolników. Mówiło się: “zasiać zasieję, ale nie wiem czy dadzą mi zebrać. Dopiero Władysław Gomułka w 1956 roku uratował rolnictwo od dalszej kolektywizacji”.
Połańczanie nigdy się jednak nie poddawali i mimo trudności, różnymi drogami zawsze potrafili wyjść z trudnych sytuacji. Niecały miesiąc później, 15 maja 1953 r. od publikacji artykułu, Dwikoskie Zakłady Przetwórstwa Owocowo-Warzywniczego w Połańcu, u wylotu ulicy Mieleckiej, zbudowały drewniany barak, w którym skupowały truskawki i porzeczki oraz przerabiały je na pulpę. Fakt ten ułatwił plantatorom szybki zbyt surowca, a mieszkańcom Połańca i okolicy sezonowy zarobek. 4 lata później, w 1957 roku w Połańcu powołano do życia Kółko Rolnicze o 17 członkach, którego prezesem został Roman Kłosiński.
Po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, że warto wertować archiwa bibliotek, znajdując ciekawe fakty z życia naszych przodków i obrazu miasta. Dzisiejszy wpis jest uzupełnieniem i swoistą kontynuacją reportażu o elektryfikacji i rozwoju Połańca w latach 50. XX wieku. W artykule poza interesującymi wypowiedziami mieszkańców, mogłem dowiedzieć się kolejnych bardzo ciekawych informacji. Choćby Kino “Kościuszko” – działało dzięki sprytnemu wykorzystaniu zasobów lokalnych – w tym przypadku młyna, który dostarczał energię do oświetlenia sali kinowej i projektora. To pokazuje, że nawet w trudnych warunkach można było znaleźć sposób na rozrywkę i kulturę. Niby z pozoru żadne “odkrycie” ale dla mnie każda nowa informacja o Połańcu jest niezwykle cenna. Dzięki temu można lepiej zrozumieć, jak żyli nasi przodkowie, jakie mieli pomysły i jak radzili sobie z wyzwaniami. Archiwa bibliotek kryją w sobie wiele takich skarbów, które czekają na odkrycie i opowiedzenie.
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.
Bądź na bieżąco! Obserwuj nas na Facebooku.