Dzień 12 czerwca skłania nas, mieszkańców Połańca, do szczególnej refleksji. To właśnie tego dnia, przed ponad stu trzydziestu laty, nasze miasto doświadczyło jednej z najdotkliwszych tragedii w swojej długiej i bogatej historii. Zgodnie z historycznymi zapiskami w samo południe wybuchł tragiczny w skutkach pożar na Rynku w Połańcu. Ogień, rozprzestrzenił się w zastraszającym tempie. W ciągu zaledwie 10 minut objął znaczną część miasta, niszcząc bezcenne zabytki i dorobek wielu pokoleń mieszkańców. Tragiczne wydarzenie było bolesnym punktem zwrotnym, który na zawsze odmienił oblicze Połańca.
Połaniec wielokrotnie w swej historii stawał w obliczu przeciwności losu. Najazdy, wojny, epidemie – każde z tych doświadczeń hartowało ducha jego mieszkańców. Jednak kataklizm z końca XIX wieku wyróżniał się skalą zniszczeń i rodzajem strat, które dotknęły samo serce miasta. W płomieniach zniknęły domy i dobytek oraz bezcenne świadectwa przeszłości, symbole wielowiekowej tradycji i ośrodki codziennego życia. Niniejszy artykuł jest próbą przybliżenia tamtych dramatycznych chwil. W rocznicę tych wydarzeń chciałbym przypomnieć fakty – jak doszło do pożaru, co strawił ogień i jak wyglądała heroiczna walka o odbudowę. Jak wyglądał Połaniec tuż przed katastrofą? Co dokładnie utraciliśmy w ogniu, który w ciągu zaledwie kilku chwil obrócił w perzynę wieki historii? Zapraszam do lektury.
Oblicze miasta przed katastrofą

Aby w pełni zrozumieć ogrom tragedii z 12 czerwca 1889 roku, należy najpierw nakreślić obraz Połańca z tamtego okresu oraz przybliżyć historię jego największej dumy – kościoła parafialnego pw. św. Marcina Biskupa. W drugiej połowie XIX wieku Połaniec znajdował się w powiecie sandomierskim i guberni radomskiej. Choć być może nie był już tak znaczącym ośrodkiem jak w czasach swej średniowiecznej świetności, wciąż pełnił ważną rolę lokalnego centrum administracyjnego, handlowego i religijnego. Życie miasta skupiało się wokół rynku i głównych ulic, przy których wznosiły się najczęściej drewniane domostwa, warsztaty rzemieślnicze oraz sklepy.
Sercem Połańca i jego duchowym centrum był bez wątpienia kościół parafialny. Jego historia sięgała głęboko w przeszłość, będąc wyrazem królewskiego mecenatu i wielowiekowej tradycji chrześcijańskiej na tych ziemiach. Pierwsza świątynia w tym miejscu, również drewniana, została ufundowana przez samego króla Kazimierza Wielkiego około połowy XIV wieku. Monarszy gest podkreślał znaczenie Połańca już w tamtych czasach i ustanowił kościół św. Marcina Biskupa centralnym punktem nowo lokowanego miasta i parafii. Niestety, ta pierwotna budowla nie przetrwała próby czasu i żywiołów. Podobnie jak wiele innych drewnianych konstrukcji w tamtych wiekach, padła ofiarą niszczycielskiego pożaru, który strawił znaczną część miasta w 1562 lub, jak podają inne źródła, w 1564 roku. Ten fakt pokazuje, że czerwcowa katastrofa z 1889 roku nie była pierwszym tego typu doświadczeniem dla Połańca, a także nie ostatnim (ponowny pożar w 1903 roku obrócił w popiół niemal całą ul. Kościelną, dziś ul.11 Listopada), co czyni późniejszą tragedię jeszcze bardziej dotkliwą, jako powtórzenie bolesnej historii.

Jednakże, dzięki kolejnemu królewskiemu wsparciu, Połaniec nie pozostał długo bez swojej głównej świątyni. Z fundacji króla Zygmunta Augusta, w latach 1565-1572, wzniesiono nowy, wspaniały kościół. Tym razem do jego budowy użyto szlachetnych i trwałych gatunków drewna – modrzewiu i dębu. Świątynia, konsekrowana uroczyście 5 lipca 1633 roku przez biskupa Tomasza Oborskiego, stała się w tamtych czasach prawdziwą perłą architektoniczną i dumą kolejnych pokoleń naszych przodków. W momencie tragicznego pożaru w czerwcu 1889 roku liczyła sobie imponujące 324 lata, będąc przykładem kunsztu dawnych cieśli. Użycie tak cenionych materiałów jak modrzew i dąb dowodzi o randze budowli i staranności jej wykonania. Paradoksalnie, te właśnie cechy, które nadawały jej piękno i trwałość przez wieki, w obliczu gwałtownego ognia przyczyniły się do jej całkowitego zniszczenia, co stanowi tragiczną ironię losu.
Na przełomie XVII i XVIII wieku, staraniem Stanisława Szembeka, pełniącego godność chorążego sandomierskiego, do drewnianego kościoła dobudowano murowaną kaplicę. Ta solidna, barokowa konstrukcja, jak się później okaże, jako jedyna przetrwa kataklizm z 1889 roku, stając się symbolicznym i praktycznym punktem zaczepienia dla przyszłej odbudowy.
Gorzał ogień, trzaskały belki
Środa 12 czerwca 1889 roku zapisała się w annałach Połańca jako dzień apokaliptycznej pożogi. Tragedia rozpoczęła się w samo południe, gdy miasto tętniło codziennym życiem. Taka pora dnia, z jednej strony, mogła sprzyjać szybkiemu zauważeniu ognia, z drugiej jednak, w obliczu braku zorganizowanych sił ratowniczych i gwałtowności żywiołu, potęgowała chaos i panikę wśród mieszkańców.

Zgodnie z przekazami historycznymi (m.in. z „Gazety Radomskiej”), zarzewie ognia pojawiło się w domu żydowskiego mieszkańca na rynku. Rynek, jako centralny i gęsto zabudowany punkt miasta, stanowił niezwykle podatny grunt dla rozprzestrzeniających się płomieni. Drewniana zabudowa, typowa dla ówczesnych miasteczek, w połączeniu z wąskimi uliczkami, stworzyła idealne warunki dla błyskawicznego rozwoju katastrofy. To, co szczególnie poraża w opisach tamtych wydarzeń, to niezwykła szybkość, z jaką ogień trawił kolejne zabudowania. Zapisy zgodnie podają, że w ciągu zaledwie 10 minut ogień ogarnął główną część Połańca. Ta zatrważająca dynamika ukazała potęgę żywiołu i niemal całkowitą bezradność mieszkańców w pierwszych chwilach walki.
Ówczesny Połaniec, podobnie jak wiele innych miast prowincjonalnych, nie dysponował profesjonalną, dobrze wyposażoną strażą pożarną. Walka z ogniem opierała się głównie na spontanicznych działaniach mieszkańców, przy użyciu prymitywnych narzędzi w postaci wiader z wodą, bosaków czy tłumic. Tłumice to płaskie miotły wykonane z wikliny lub brzozowych gałązek, obszyte nasiąkliwą tkaniną i osadzone na długich drążkach. Dodatkowym czynnikiem przyspieszającym rozprzestrzenianie się pożaru były warunki atmosferyczne – silny wiatr i susza. Z opisów można wywnioskować, że tak gwałtowny pożar mógł być związany z tzw. burzą ogniową, podczas której intensywność płomieni i wysoka temperatura sama napędza dalsze rozprzestrzenianie się ognia, przerzucanego z budynku na budynek.
Umiejscowienie ognia na rynku sprawiło, że płomienie zyskały natychmiastowy dostęp do dużej ilości łatwopalnych materiałów i mogły szybko odciąć drogi ewakuacji oraz dostęp dla tych, którzy próbowali podejmować działania ratownicze. Wkrótce ogień dotarł do najcenniejszych obiektów miasta, w tym do wiekowego kościoła, plebanii, szkoły, apteki i licznych domostw, siejąc spustoszenie i rozpacz. Traumatyczne doświadczenia tego kataklizmu stały się bezpośrednim impulsem do działania. Dopiero znacznie później, w 1921 roku, w Połańcu formalnie zawiązała się Ochotnicza Straż Pożarna, co było między innymi odpowiedzią na traumatyczne doświadczenia związane z takimi właśnie kataklizmami.
Ogrom strat materialnych i kulturowych

Kiedy płomienie wreszcie ustąpiły, oczom ocalałych mieszkańców Połańca ukazał się obraz całkowitego zniszczenia. Pożar pozostawił po sobie zgliszcza domów i budynków użyteczności publicznej, a w szczególności niepowetowane straty w dziedzinie dziedzictwa kulturowego i historycznego. Skala zniszczeń była porażająca i dotknęła niemal wszystkich aspektów życia miasta, paraliżując jego funkcjonowanie i pozbawiając społeczność materialnych świadectw jej przeszłości. W wyniku pożaru, który rozprzestrzenił się przez rzekę Czarną na sąsiednie zabudowania, zniszczeniu uległa niemal cała osada. Ocalałym fragmentem pozostały jedynie ulice Krakowska i Winnicka oraz część ulicy Staszowskiej.
Najdotkliwszą stratą, zarówno w wymiarze symbolicznym, jak i materialnym, było bez wątpienia spłonięcie liczącego 324 lata modrzewiowego kościoła parafialnego. Wraz z kościołem ogień strawił również plebanię, a w niej bezcenne zbiory dokumentów i pamiątek. Szczególnie bolesna była utrata kronik kościelnych i miejskich oraz bogatej biblioteki kościelnej, która według przekazów liczyła aż 188 dzieł pochodzących z XV i XVI wieku. Zniszczenie tych archiwaliów oznaczało swoistą “amnezję historyczną” dla miasta, bezpowrotną utratę wielu źródeł do badania jego dziejów i przerwanie ciągłości zapisanej pamięci.
Wśród konkretnych, wymienianych w źródłach strat kulturowych miał znajdować się również fotel, na którym miał odpoczywać Tadeusz Kościuszko – pamiątka o ogromnej wartości symbolicznej dla połańczan. Płomienie pochłonęły także gotycki obraz Matki Boskiej, pochodzący prawdopodobnie z dawnego, rozebranego kościoła św. Katarzyny, co stanowiło kolejny cios dla dziedzictwa artystycznego regionu.
Pożar nie oszczędził również instytucji miejskich. Spłonęła kancelaria gminna, co oznaczało zniszczenie ważnych dokumentów urzędowych i paraliż lokalnej administracji. Ogień strawił budynek szkoły, pozbawiając dzieci i młodzież miejsca nauki i godząc w przyszłość edukacyjną pokolenia. Zniszczeniu uległa także apteka, co w tamtych czasach oznaczało utratę niezwykle ważnego punktu zapewniającego podstawową opiekę zdrowotną mieszkańcom. Najbardziej bezpośrednio odczuwalną dla społeczności była jednak utrata domów mieszkalnych. Według danych historycznych, w pożarze spłonęły aż 82 budynki mieszkalne (inne źródło mówi o 87) wraz z przylegającymi do nich zabudowaniami gospodarczymi. Dla wielu rodzin oznaczało to utratę dachu nad głową, całego dorobku życia i konieczność zmagania się z tragiczną rzeczywistością bezdomności i ubóstwa.

Jedynym obiektem sakralnym, który oparł się niszczycielskiej sile ognia w epicentrum katastrofy, była wspomniana wcześniej murowana kaplica, wzniesiona przy kościele z fundacji Stanisława Szembeka. W pożarze nie uległ również zniszczeniu XVIII wieczny budynek tzw. “wikarówki”, obecnie nieistniejącej – rozebranej w latach 80 XX wieku. Uratowano również krzyż z ołtarza wielkiego i obraz na płótnie przedstawiający Patrona kościoła Św. Marcina Biskupa Turońskiego, malowany w XVI wieku. Ocalenie kaplicy stało się ważnym punktem zaczepienia dla przyszłej odbudowy i zachowania ciągłości życia religijnego. Utrata tych wszystkich obiektów i dóbr kultury wywołała wśród ówczesnych mieszkańców Połańca szok, rozpacz i głębokie poczucie przerwania ciągłości historycznej. Miasto stanęło w obliczu konieczności odbudowy.
Lista obiektów i rzeczy, które spłonęły w pożarze w Połańcu 12.06.1889 r.:
Budynki i obiekty ogólne:
- Modrzewiowy kościół (mający 324 lata).
- Plebania.
- Apteka.
- Szkoła.
- Kancelaria gminna.
- 82-87 budynków mieszkalnych wraz z zabudowaniami.
Straty wewnątrz kościoła:
Dzieła sztuki:
- Obraz Najświętszej Maryi Panny – zabytek z XV wieku, malowany farbami woskowymi na desce.
- Rzeźby św. Piotra i Pawła, Matki Boskiej i św. Jana.
- Wielki obraz na płótnie – z XVII wieku, przedstawiający w alegoryczny sposób znikomość świata.
- Rzeźbiona, drewniana chrzcielnica.
Biblioteka kościelna i jej zbiory:
- Prawie cała biblioteka kościelna (185 ze 188 dzieł), w tym:
- Inkunabuły (pierwsze druki), np. Summa Angelica de casibus conscientiae (1444), Rosella canum per fratrem Babistam (1445), Speculum exemplarum (1495).
- Późniejsze druki, np. Summa de laudibus Virginis Mariae (1502), Psalmy Dawidowe z polskim komentarzem (ok. 1590), Arytmetyka Hieronima Szarfenbergera, O męce Pańskiej Jana Leopolity (1537), Mszał (1545).
- Dokument erekcyjny Bractwa Literackiego z 1490 r. z pieczęciami biskupimi.
Archiwum i dokumenty:
- Całe archiwum kościelne (z wyjątkiem ksiąg metrykalnych, które były w oprawie).
- Duża drewniana skrzynia, w której przechowywano archiwum.
- Dyplomy dla cechów połanieckich (tkackiego, szewskiego i kowalskiego) z podpisami i pieczęciami królów Zygmunta III, Władysława IV i Augusta II.
- Księga rachunkowa cechu szynkarskiego z 1520 roku.
Odbudowa po pożarze
Mimo ogromu zniszczeń i rozpaczy, jaka musiała ogarnąć mieszkańców Połańca po tragicznym pożarze, społeczność miasta nie poddała się apatii. Wręcz przeciwnie, niemal natychmiast przystąpiono do działań mających na celu zapewnienie podstawowych potrzeb i rozpoczęcie długiego procesu odbudowy. Był to niezwykły przejaw siły ducha, solidarności i determinacji, który zasługuje na najwyższe uznanie.
Pierwszym, pilnym problemem było zapewnienie miejsca do sprawowania kultu religijnego, który stanowił ważny element życia ówczesnej społeczności. Wykorzystano do tego jedyny ocalały fragment kompleksu sakralnego – murowaną kaplicę. Do niej dobudowano pospiesznie obszerny, drewniany budynek, określany w źródłach jako szopa kryta słomą, zwieńczona małą, drewnianą wieżyczką. Prowizoryczna konstrukcja, choć skromna, pozwoliła na kontynuowanie nabożeństw i podtrzymanie życia parafialnego w tych niezwykle trudnych warunkach. Równolegle z doraźnymi działaniami, mieszkańcy Połańca podjęli zorganizowane wysiłki na rzecz trwałej odbudowy. Powołano do życia Komitet Budowy Kościoła i Plebanii, na czele którego stanął Michał Piecek z Połańca. Był to wyraźny sygnał, że społeczność bierze sprawy w swoje ręce i jest zdeterminowana, by przywrócić miastu jego najważniejsze obiekty.
Bardzo ważną rolę w procesie odbudowy odegrał ówczesny proboszcz, ks. kanonik Leon Kowalski (1836-1896), który objął parafię po ks. Apolinarym Knothe (1844-1894). Z jego inicjatywy i pod jego energicznym kierownictwem przystąpiono do wznoszenia nowej, murowanej plebanii. Co ciekawe, i co podkreślają źródła, kamień węgielny pod budowę plebanii poświęcono i wmurowano już w sierpniu 1891 roku, czyli znacznie wcześniej niż pod nowy kościół. Taka kolejność prac nie była przypadkowa. Jak zauważono, świadczyło o priorytetach ówczesnych budowniczych. Zapewnienie mieszkania dla duchownych było pierwszym krokiem w odbudowie parafii po pożarze. Proboszcz, jako duchowy przywódca i organizator życia parafialnego, potrzebował godnego miejsca do zamieszkania i pracy, aby móc skutecznie kierować dalszymi, zakrojonymi na szeroką skalę działaniami związanymi z odbudową kościoła.
Projekt architektoniczny nowej plebanii, a później także kościoła, wykonał nieodpłatnie Napoleon Statowski, doświadczony budowniczy z Rytwian, który osobiście nadzorował całość prac. Prace murarskie przy plebanii powierzono dwunastu murarzom z Oleśnicy, kierowanym przez majstra Strzeleckiego, a bezpośredni nadzór sprawował młody, zdolny murarz Michał Głowacki. Nowa plebania miała być solidną, murowaną konstrukcją z cegły palonej, fugowanej, przykrytą gontowym dachem. Co istotne, cegłę niezbędną do budowy zarówno plebanii, jak i kościoła, wyrabiano na miejscu, przy użyciu ręcznej maszyny, co świadczy o zaradności i dążeniu do minimalizacji kosztów. Budowę nowego kościoła rozpoczęto w 1890 roku. Uroczyste poświęcenie kamienia węgielnego pod tę świątynię odbyło się 2 października 1893 roku, a aktu tego dokonał ksiądz biskup Antoni Sotkiewicz (1826-1901). Nadzór techniczny nad budową kościoła sprawował Wieczorkowski, budowniczy z powiatu sandomierskiego, zaś pracami murarskimi kierował wspomniany już Michał Głowacki z Oleśnicy.
Proces odbudowy był ogromnym wysiłkiem finansowym i organizacyjnym, który nie byłby możliwy bez wsparcia z zewnątrz. Szczególnie hojną pomoc okazała administracja dóbr staszowskich, która przekazała parafii dwa piece do wypalania cegły, dziesiątki tysięcy sztuk cegieł, dachówkę oraz całe niezbędne drewno z lasów staszowskich i wapno. Nieocenione było również wsparcie indywidualnych darczyńców, wśród których wymieniani są Andrzej hrabia Potocki oraz Marcin Popiel, właściciel Kurozwęk. Ta wielowymiarowa pomoc, łącząca inicjatywę lokalną, przywództwo duchowe, profesjonalną wiedzę fachowców oraz wsparcie zewnętrzne, była kluczem do sukcesu tego ambitnego przedsięwzięcia.
Niestety, ks. Leon Kowalski, który z taką pasją i zaangażowaniem prowadził dzieło odbudowy, nie doczekał jego ukończenia. Zmarł w 1896 roku, pozostawiając kościół w stanie surowym, z murami wzniesionymi do wysokości dolnych okien. Jego misję z powodzeniem kontynuował następca, ks. Feliks Braziewicz (1842-1910), który doprowadził budowę zarówno plebanii, jak i kościoła do szczęśliwego finału w 1899 roku.
Ukoronowaniem wieloletnich wysiłków była uroczysta konsekracja nowego, murowanego kościoła, która odbyła się 29 lipca 1900 roku. Aktu poświęcenia dokonał ponownie biskup Antoni Sotkiewicz. Nowa świątynia, wzniesiona w stylu neoromańskim na planie krzyża łacińskiego, z charakterystyczną wieżą wtopioną w fasadę i sygnaturką na przecięciu nawy z transeptem, stała się nowym symbolem Połańca. Jej wnętrze, z główną nawą wspieraną przez sześć filarów i otoczoną dwiema niższymi nawami bocznymi, do dziś służy wiernym. Decyzja o budowie świątyni z cegły, w nowym stylu architektonicznym, a nie odtwarzaniu dawnej, drewnianej konstrukcji, była świadomym wyborem, symbolizującym dążenie do trwałości, bezpieczeństwa (zwłaszcza w kontekście pożarów) i być może także nowoczesności, zrywając z tradycją drewnianego budownictwa sakralnego, tak podatnego na katastrofy.
Głosy z pożogi, relacje naocznych świadków
Choć historyczne opracowania pozwalają zrozumieć skalę zniszczeń, nic nie oddaje grozy tamtych chwil tak, jak bezpośrednie słowa tych, którzy przeżyli kataklizm. Bezcennym źródłem wiedzy o pożarze z 12 czerwca 1889 roku są relacje naocznych świadków, które krótko po tragedii ukazały się na łamach „Gazety Radomskiej”. Czasopismo stało się ówczesną platformą, za pośrednictwem której świat dowiedział się o dramacie Połańca.
Relacja ks. Wawrzyńca Sieka, wikarego parafii św. Marcina w Połańcu.
Nędzy przybywa z dniem każdym. Jeszcześmy nie ochłonęli z wrażenia po pożarze Sandomierza, jeszcześmy w zupełności nie zaspokoili wyciągniętej po litości ręki a tu znowu klęska, znowu pożar Połańca.
Któż by się spodziewał, że my, mieszkańcy tej osady, zmuszeni będziemy wyciągnąć rękę żebraczą: o litość i pomoc.
Dnia 12 czerwca o 12 w południe wybuchł pożar w domu żyda, którego o podpalenie właśni współwyznawcy posądzają i w ciągu dziesięciu minut główną część osady zaczęły obejmować płomienie. Gwałtowny wiatr iskry w okamgnieniu przenosił. Spaliła się apteka, szkoła, kancelaria gminna, plebania i piękny dawny, bo 324 lat mający modrzewiowy kościół, pięknie wewnątrz ozdobiony i zewnątrz dobrze ogrodzony.
82 budynki mieszkalne poszły z dymem, nie licząc zabudowań inwentarskich i stodół. Przeszło 200 rodzin bez dachu, chleba i ubrania. Szkody wynoszą przeszło 300 tysięcy rubli.
Dotknięci jesteśmy całą nędzą, ale najwięcej utratą świątyni tak starożytnej.
Ołtarze, organy a szczególniej ambona przecudnej były struktury. Z wewnątrz świątyni bardzo mało uratowano. Brak było pomocy, każdy bronił swojego mienia.
Było 24 ludzi włościan w areszcie gminnym, co nie mając nic do bronienia, rwali się do ratunku świątyni, ale tych nie puszczono, aż się dach im nad głowami zaczął się palić, a wtenczas pomoc dla kościoła była już późną.
Pomoc tych ludzi byłaby pewnie obroną kościoła lub przynajmniej rzeczy w nim będących.
Iskrę przeniesioną na kościół od palących się budynków, może na trzysta kroków, można było kwartą wody zalać, ale sikawka na piętnaście łokci, gdzie iskrą upadła, dostać nie była w stanie i próżny ratunek.
Ten smutny rozdzierający serca nasze wypadek notuję tu, by czułe i litościwe serca zwrócić ku nam.
Szczególnie błagamy o pomoc w odbudowie świątyni. Siedem tysięcy wiernych nie ma gdzie ofiary złożyć Bogu. Na razie może by, który z zamożniejszych kościołów mógł nam ofiarować albę lub mszał, bo wszystko spłonęło. Polecamy się czułym sercom!
Relacja Michała Piecka, mieszkańca Połańca.
Połaniec spłonął. Niegdyś miasto narodowe, dziś osada o 322 domach z ludnością do 5000 mieszkańców.
Połaniec leży na kresach południowych Królestwa Polskiego, w gub. Radomskiej, w powiecie sandomierskim, podzielony na dwie połowy rzeką Czarną.
Wody nie brakowało ani dostatecznej ilości narzędzi ratunkowych, a jednak nie można było opanować rozszalałego żywiołu.
Dnia 12 czerwca o godzinie 12-ej w południu w miejscowość, zwanej „Zatyłki”, w stronie zachodniej osady w domu należący do żyda, wybuchł pożar, którego pomimo energicznego ratunku w samym zarodzie ugasić i umiejscowić nie było można.
W mgnieniu oka niszczący żywioł z niesłychaną szybkością przenosił się z budynku na budynek, zamieniając wszystko w popiół i perzynę tak, że z rozległej osady ocalała zaledwie ulica Krakowska, Winnicka i część Staszowskiej — reszta uległa zniszczeniu. Ogień przeniesiony został przez rzekę i obydwie dzielnice stanęły w płomieniach.
Przeszło 3000 osób pozostało w jednej chwili bez dachu i mienia.
Spaliła się szkoła, kancelaria urzędu gminnego, apteka, plebania i kościół starożytny modrzewiowy, ufundowany przez ostatniego z Jagiellonów — Zygmunta Augusta, w r. 1567.
Świątynia ta odznaczała się prześliczną strukturą w kształcie krzyża i pomimo trzech wiekowego istnienia utrzymywała swe kształty w przedziwnej czystości.
Pożar pamiątkę tę, po ostatnim potomku w dziejach naszej dynastii — zniszczył do szczętu.
Spaliły się posągi rzeźbione wysokiej wartości artystycznej, a mianowicie św. Piotra i Pawła, Matki Boskiej i św. Jana, ambona — prawdziwe dzieło sztuki obraz N. M. Panny w kaplicy z kosztownymi wotami i klejnotami w koronie dużej wartości i organy.
Oprócz krzyża z ołtarza wielkiego nie uratowano nic zgoła.
Parafianie połanieccy, którzy od dawna cieszyli się opinią niezwykłej moralności, naraz pozbawienia zostali pociech religijnych, a że należą przeważnie do ludności rolniczej, nieprędko więc doczekają się pewnie, ażeby u stóp ołtarza złożyć dziękczynne modły do Pana zastępów.
Jedyna nadzieja w sercach szlachetnych i w dobrych chęciach zamożniejszych i inteligencji, którzy nie odmówią swej pomocy dla tych którzy padli ofiarą katastrofy!
Relacja ks. Feliksa Kuropatwińskiego, wikarego parafii św. Marcina w Połańcu.
Wróciliśmy od pożaru. Wobec licznie szerzących się pożóg wśród skwarnego lata, wobec ciągłych łun, rzucających przerażające światła na horyzont, oswoiliśmy się patrzeć na widoki tak bardzo bolesne dla wielu i zdaje się, że nie porusza to uczucia naszego.
Wróciliśmy od pożaru, który pochłonął 87 domów, kościół, plebanię, szkołę, aptekę i w nędzę pogrążył blisko dwieście rodzin.
Rzecz się działa w Połańcu nad Wisłą, w osadzie gminnej, powiatu sandomierskiego. W środę b. m. w godzinę zaledwie ogień wydarł zamożnym całe mienie a biednym chleb. Pozostał tylko, jak na pobojowisku kominy, okopcone drzewa, resztę w pyle rozniósł wiatr po świecie!
Nie umiemy tego opisać, co się dzieje obecnie i działo w chwili, kiedy niszczący żywioł szalał po domach ulicach i placach.
Połaniec, to stara podobno siedziba Biało-chrobatów, kiedyś bogata, uposażona w przywileje królewskie, kasztelania dawna, dziś zupełnie upadła.
Pod Połańcem to Kościuszko wydał swe rozkazy, uwalniając lud od poddaństwa i oddał go pod opiekę komisji porządkowych wojewódzkich, zmniejszył liczbę dni roboczych, uwolnił idących do boju od pańszczyzny na czas służby wojskowej!
Połaniec posiadał wspaniały kościół fundacji Zygmunta Augusta. Wybudowany z drzewa, w połowie modrzewiowy i dębowy, obszarem swoim imponował innym w kraju.
Ks. Buliński, historyk, utrzymywał, że to jedyny kościół w kraju w swojej strukturze i rozmiarach, jako drewniany. Znajdowały się w nim 3 piękne ołtarze, z nich dwa tryptyki artystycznego dłuta. Ambona w stylu pięknym w rzeźbach z ojcami kościoła. Nad amboną unosiła się oryginalna rzeźbiona gwiazda, stanowiąca daszek kazalnicy, organ o kilkunastu rejestrach, wspaniały ołtarz wielki.
Trzy z górą wieki składały się na bogactwo tego kościoła, a literalnie w 20 minut już nie było ani dymu — ani popiołu z tej świątyni.
Patrząc na lud, krzyżem leżący na zgliszczach tego Domu Bożego, słuchając ich bolesnego „gore matka naszam gore nasz kościół, gore nasza praca i nasz trud!” – czułeś w swych piersiach ich żal, w oczach ich łzę, w duszy ich cierpienie. Potrzeba tam być, chcąc odczuć boleść tych szarpanych klęską piersi. Rzucano nam dzieci do nóg, prosząc o chleb dla niemowląt. Na słowa pociechy odpowiadano nam jękiem i milczącą łzą.
Człowiek nie ma odwagi opuszczać tej nędzy, zamykając kieszenie! O, gdyby nam kto dopomógł przemówić i trafić do ludzkich serc i chrześcijańskiego uczucia miłości za tymi nędzarzami? Ale sądzę, że sięgną do naszych kieszeni nie czułe słówka a nędza poczerniałych twarzy, wycieńczonych głodem rąk i rozpaczliwa myśl, że wy coś macie a oni nic zgoła… nic!
Redakcja „Gazety Radomskiej” nie odmówi pośrednictwa w tym względzie – to dla niej miły obowiązek *.
Nie rozumiemy tylko dlaczego municypalność m. Połańca nie zechciała uwolnić 24 ludzi, miejscowych włościan, którzy chwilowo odsiadywali karę w areszcie a żądali wolności dla niesienia pomocy tam, gdzie jej była istotna potrzeba.
Na drugi dzień po pożarze miasto Staszów podało pierwszą pomoc w żywności, zaspokajając głód może na jeden lub dwa dni. Do nas reszta należy!
Relacja ks. Apolinarego Knothe, proboszcza parafii św. Marcina w Połańcu.
Jeszcześmy nie ochłonęli z bolesnego wrażenia na widok zgorzałego do szczętu Kościoła w Połańcu, lecz szlachetne zainteresowanie się Redakcji Gazety Radomskiej i Radomian naszym smutnym położeniem, skłania nas do przesłania tych kilku wyrazów.
Długi byłby wykaz cennych przedmiotów zniszczonych w czasie rzeczonego pożaru – wymienię straty najważniejsze: Obraz Najświętszej Maryi Panny na drzewie, farbami woskowymi na podkładzie kredowym malowany, zabytek sztuki z wieku XV, pochodzący z dawniejszego miejscowego kościoła parafialnego, miejscowego pod wezwaniem św. Katarzyny Panny i Męczenniczki.
Obraz wielkich rozmiarów i pięknego pędzla na płótnie z wieku XVII, przedstawiający w allegorycznych postaciach znikomość świata.
Biblioteka kościelna mieszcząca się w dwóch szafach urządzonych w murze kaplicy Najświętszej Maryi Panny złożona ze 188 dzieł, między którymi były inkunabyły sztuki drukarskiej np.: Summa angelica de casibus conscientiae Mediolani 1444 r. Rosella casuum per fratrem Baptistam 1445 r. Speculum exemplarum Argentini 1495 r. Summa de laudibus Virginis Mariae Alberti Antistitis Coloniae 1502 r. Ambrosii Episcopi Mediolanenesis officiorum libri 3. Coloniae 1529. Psalmy Dawidowe z komentarzem po polsku, drukowane w Krakowie około r. 1590. Arytmetyka drukowana w Krakowie u. Hieronima Szarfenbergera. O męce Pańskiej Jana Leopolity Kraków 1537. Mszał drukowany w Krakowie r. 1545 u Marka Szarfenbergera.
Z całej biblioteki ocalały tylko trzy dzieła, które niżej podpisany miał w Sandomierzu, między innymi manuskrypt ostatniej księgi historii Długosza.
W tejże bibliotece spłonęły trzy dyplomaty dla cechów połanieckich: tkackiego, szewskiego i kowalskiego z podpisami i pieczęciami królów: Zygmunta III, Władysława IV i Augusta II, nadto księga rachunkowa cechu szynkarskiego z r. 1520.
W tejże bibliotece znajdowała się także erekcyja Bractwa Literackiego wydana w Krakowie 1490 r. przez królewicza Fryderyka Jagiellończyka Elekta biskupa krakowskiego. Na pieczęci był anioł z rozpostartymi skrzydłami trzymający oburącz tarczę, na tarczy orzeł Jagielloński. Prócz tej pieczęci na szkarłatnym sznurku wisiała pieczęć Zbigniewa Oleśnickiego Prymasa Arcybiskupa Gnieźnieńskiego – i trzy pieczęcie innych biskupów polskich, szóstej pieczęci brakowało.
Dyplomat ten ważnym był nie tylko dla miejscowego kościoła i bractwa, lecz nadto rozstrzygał kwestię naukową przez naszych historyków poruszaną; taka bowiem liczba pieczęci biskupich do jednego dokumentu przywieszonych, dowodzi, że dyplomat ten wydany został na synodzie prowincjonalnym. Otóż, gdy prałat Buliński w swojej historii Kościoła polskiego kładzie pod rokiem 1491 synod wątpliwy, zwołany w Krakowie, na którym uchwalone były dobrowolne ofiary od duchowieństwa na wyprawę przeciw Multanom, a ks. Fabisz tenże sam synod jako wątpliwy kładzie w Piotrkowie pod r. 1494; dyplomat połaniecki znosi wszelką wątpliwość co do zebrania się tegoż synodu, i wskazuje, że odbył się on rzeczywiście jak pisze ks. Buliński w Krakowie, lecz na rok wcześniej tj. w 1490 r.
Spłonęło całe archiwum kościelne złożone w skarbcu dużej drewnianej skrzyni. Z całego archiwum ocalały metryki kościelne rozpoczęte w r. 1665, a które na szczęście zabrałem do Sandomierza dla opatrzenia ich w nową oprawę. Niestety! spaliła się nam piękna rzeźbiona z drzewa kościelna chrzcielnica, z której ochrzczony był świętobliwy połańczanin Julian Stropoński zmarły w klasztorze Stopnickim w 1742 roku, a którego budujący żywot umieścił Florian Jaroszewicz, w dziele swoim Matka S-tych Polska pod dniem 31 maja.
Z uratowanych od ognia nielicznych przedmiotów zasługują na uwagę: Obraz na płótnie włoskiego pędzla, przedstawiający Patrona kościoła Ś-go Marcina Biskupa Turońskiego, malowany w XVI wieku. U stóp świętego Biskupa po obu stronach przedstawione są współczesne postacie jako to: Zygmunt August fundator Kościoła, ojciec jego Zygmunt Stary, Marta jego Bona w pięknym stroju z koronkami i długim trenem, niewiadomy z nazwiska proboszcz połaniecki, i paru świeckich panów, z których jeden z przystrzyżonymi wąsikami zdaje się coś szeptać do ucha Królowej.
Uratowane także zostało stare drewniane krzesło, na którym siadywał Tadeusz Kościuszko, w czasie kwaterowania swego w roku 1794 pod Połańcem, u Tekli Jungiewiczowej wdowy po Szymonie, która rodziła się w żydowstwie w mieście Staszowie w rynku, w tem miejscu, gdzie przed pożarem ostatnim Staszowa była kamenica nowa starozakonnego Karpena. Żydóweczkę tę odznaczającą się niezwykłą urodą wykradł z domu rodziców obywatel połaniecki sławetny Szymon Jungiewicz; przeprawił się z nią za Wisłę do dzisiejszej Galicji austiackiej i z ochrzczoną zawarł związki małżeńskie, po czym zamieszkał we własnym domu dotąd stojącym na przedmieściu Żapniowie. W tym to domu już po śmierci Szymona, u wdowy Tekli kwaterował Tadeusz Kościuszko. Dzisiejszy właściciel tego domu obywatel pan Michał Murczkiewicz jest prawnukiem Szymona i Tekli, synem ich bowiem był Stanisław Jungiewicz, którego córka Teresa wyszła za Dominika Murczkiewicza ojca Michała, ożenionego z Eufrozyną ze Skałukich. Szanowni ci małżonkowie w roku zeszłym krzesło po Kościuszce ofiarowali na własność Kościołowi Połanieckiemu, które wyratował z palącej się plebanii mój brat Aleksander, zaś obraz Ś-go Marcina wyratował z Kościoła obywatel Jungiewicz Senior Bractwa Różańcowego.
Relacja Michała Piecka, członka Komitetu Budowy Kościoła i Plebanii w Połańcu.
Szanowny Panie Redaktorze! Racz w piśmie swoim zamieścić poniżej załączone słów kilka, aby tym sposobem pobudzić ludzi szlachetnych do ofiarności dla nieszczęśliwych pogorzelców.
Po klęsce pożaru d. 12 czerwca r. który osadę Połaniec, położoną w powiecie sandomierskim, gub. radomskiej, zniszczył doszczętnie i pozbawił parafian kościoła a z nim cennych zabytków przeszłości i aparatów kościelnych, ludność zaś dachu i mienia, zaledwie 20 stycznia r. b. zorganizował się komitet do zbierania składek na budowę świątyni i plebanii.
Trudne zadanie komitetu; radzić co prawda jest, o czym i nad czym, ale cóż pomoże rada, choćby i najlepsza, kiedy brak funduszów, choćby najmniejszych, bez których obejść się nie można.*
Prawda, że parafia połaniecka obejmuje folwarki: Ruszcza, Rybitwy, Sieragi, Szczeka, Rudniki i Tursko Małe, własność hrabiego Potockiego, zamożnego pana i znanego ze swej ofiarności, lecz niestety złożonego obecnie chorobą, która uniemożliwia do niego przystęp.
Ludność osady Połańca, która w dniu klęski w jednej prawie godzinie pozbawiona została dachu i mienia, nie może się tak szybko podnieść, jak mieszkańcy osady Mrzygłoda.
W Połańcu sterczą dotąd ogorzałe kominy i wiekowe drzewa, na których widok serce się kraje!
Brak materiału budowlanego i bieda, staje na przeszkodzie do rozpoczęcia dzieła. Nie ma gdzie kupić cegły i drzewa dla biednego pogorzelca. Wszystko idzie opornie; nawet asekuracji dotąd nie odebrali i gdyby nie włościanie, którzy w swych lasach sprzedaż drzewa otworzyli, wiele rodzin padłaby ofiarą zimy. Biedniejsi znaleźli przytułek u tych, którym zamożność pozwoliła na odbudowę swych siedzib.
Dobra hrabiego Potockiego okalają ze wszech stron osadę Połaniec, obfitującą w rozległe lasy i posiadające parę cegielni, zamkniętych jednakże dla biednych pogorzelców; nie było i nie ma komu przedstawić rozpaczliwego położenia tych biedaków, aby im jeżeli już niezniżoną ceną to chociażby rozłożeniem terminów zapłaty do czasu odebrania asekuracji przyjść z pomocą.
Biedni, zmuszeni zostali kawałek gruntu, sprzedać ostatnią krowę, która ich żywiła, narażając na głód swe dzieci lub zapożyczyć się u usłużnych żydków na wysokie procenty.
Nie wiadomo, co dalej będzie. Zorganizowany komitet budowy kościoła ma trudne zadanie: od czego zacząć i co robić? nie wiadomo skąd nabędzie materiału potrzebnego na rozpocząć się mającą budowę kościoła, którego potrzeba jest wielce konieczną. Pogorzelcy nie są w stanie pomyśleć choćby o najmniejszej składce, gdyż przy tak wyjątkowo nieurodzajnym roku, jeszcze prawie całe swe mienie w ogniu stracili, a że są wyłącznie rolnikami, lata upłyną, zanim się z biedy jako tako otrząsną, a wielu będzie takich, co zapewne nigdy nie dojdzie do niczego. Administracja majątku hr. Potockiego należność za materiał na wzniesienie szopy już odebrała pozbawiając jedynego funduszu, złożonego przed pogorzelą na reperację organu.
Od chwili spłonięcia kościoła, a w nim wszystkich aparatów, jeden ornat i jedną kapę, pożyczoną, świątynia ta posiada! Nikt z ofiarnością dotąd nie pośpieszył i nie dziw. Administrator zajęty posługą religijną sam jeden przy tak licznej, bo przeszło 8-tysięcznej ludności, nie ma chwili wolnej, aby zająć się dobrami kościoła, gdyż panująca niezwykła w roku zeszłym i bieżącym śmiertelność przykuwa go do miejsca, by nieść pociechę chorym, których liczba niekiedy do 8 dziennie dochodzi.
Proboszcz, jako profesor seminarium duchownego w Sandomierzu, jest także zajęty, nie może więc pomimo najserdeczniejszych chęci, dzieła skutecznie popierać! Parafia i jej mieszkańcy chcieliby coś radzić, działać, ale niewiedzą, od czego zacząć, a brak inteligencji między nimi wytwarza całą zaporę.
Komitet musi więc wobec potrzeby świątyni wołać o ratunek i pomoc.
Oby słowa te poruszyły serca szlachetnych, których nie brak między mieszkańcami Królestwa Polskiego, a przy jakiejkolwiek ofiarności rozpoczniemy w imię Boga budowę kościoła!.
Gdyby choć mała okruszyna tego, co szlachetni mieszkańcy Warszawy i Radomia składają na cele filantropijne, tu się dostała, o! mielibyśmy ornaty, kapy, alby itd., których obecnie zupełny brak się odczuwa a każda ofiara przyjęta tu będzie ze łzami i wdzięcznością.
Relacja ks. kanonika Leona Kowalskiego, proboszcza parafii św. Marcina w Połańcu.
Z Połańca. Osada Połaniec liczy chrześcijan przeszło 2000 osób i tyleż żydów. Chrześcijanie trudnią się rolnictwem i rzemiosłami, żydzi handlem i szynkarstwem. Włościanie, przybywający tłumnie do Połańca dni świąteczne, a nawet i powszednie, oraz do chrztu, ślubu, na pogrzeby, jarmarki, targi i do urzędu gminnego, nie mają innego miejsca do wypoczynku, posilenia się, schronienia w czasie słoty i załatwienia swych interesów, jak tylko szynk żydowski. Gdyby jaki przedsiębiorczy chrześcijanin założył tu gospodę chrześcijańską, a obok niej w przyszłości sklep, rzeźnię, piekarnię, oddałby okolicznej ludności wielką przysługę, sam zaś zrobiłby dobry, może nawet świetny interes. Kto by więc posiadał odpowiedni kapitalik i pragnął go włożyć w korzystne, a zarazem tak pożyteczne przedsiębiorstwo, może tu przybyć dla dokładnego rozpatrzenia się w miejscowych warunkach.
Połaniec po klęsce pożaru w roku 1889 już odbudował się; trudniejszym jest odbudowanie kościoła i plebanii, a byłoby zgoła niemożliwym, gdyby nie nader życzliwe stanowisko administracji dóbr staszowskich, która prócz ofiarowanych dwóch pieców wapna i kilkudziesięciu tysięcy sztuk cegły, wydaje z lasów staszowskich, nie czekając na rozkłady, wszystek materiał drzewny, oraz wapno i wszelkie możliwe robi nam dogodności i ulgi. Temu tylko zawdzięczamy, że zabudowania ekonomiczne plebańskie już są na ukończeniu, i tyle nagromadzono materiału, że po zatwierdzeniu przez władze rządowe planów i kosztorysów, czego parafianie z upragnieniem i niecierpliwością oczekują, natychmiast będzie można przystąpić do budowy kościoła i plebanii.
Składamy serdeczne podziękowanie za wyświadczone nam dobro dziedzicom, pan Osknerowi, pełnomocnikowi i całej administracji dóbr staszowskich. Mamy też nadzieję, że więcej znajdzie się osób szlachetnych, które zwrócą uwagę na ten z wielu względów ciekawy i godny pamięci a zapomniany zakątek kraju i nie pozostaną nieczułymi na widok parafian połanieckich, którzy w jednym dniu stracili własne domy i mienie, kościół, plebanię, szkołę, zabudowania urzędu gminnego, most na rzece Czarnej 100 łokci długi i zmuszeni są nie tylko odbudowywać, ale i ubezpieczyć od wiosennych wylewów, aby co wzniosą po klęsce pożaru, nie stało się pastwą rozhukanych wód Wisły i rzeki Czarnej.
Jak tragedia ukształtowała przyszłość Połańca
Katastrofalny pożar z 12 czerwca 1889 roku, mimo iż był wydarzeniem niezwykle tragicznym i bolesnym, stał się również swoistym katalizatorem zmian, które w długofalowej perspektywie ukształtowały przyszłość Połańca. Bolesna lekcja, jaką społeczność miasta otrzymała od losu, nie poszła na marne, prowadząc do refleksji i działań mających na celu zapobieganie podobnym nieszczęściom w przyszłości.
Jednym z najbardziej namacalnych skutków tej tragedii było uświadomienie sobie przez mieszkańców pilnej potrzeby zorganizowania skutecznej ochrony przeciwpożarowej. Chociaż formalne zawiązanie Ochotniczej Straży Pożarnej w Połańcu nastąpiło dopiero 28 maja 1921 roku, czyli ponad trzy dekady po wielkim pożarze, nie ulega wątpliwości, że pamięć o tamtej pożodze i jej druzgocących konsekwencjach była jednym z istotnych argumentów przemawiających za powołaniem tej ważnej dla bezpieczeństwa miasta formacji. Opóźnienie w formalizacji OSP wynikało z wielu czynników, m.in. trudnej sytuacji politycznej kraju pod zaborami, wybuchem I wojny światowej, czy też zwykłymi trudnościami organizacyjnymi i finansowymi. Niemniej jednak, związek przyczynowo-skutkowy między traumą pożaru a dążeniem do stworzenia systemu zapobiegania podobnym katastrofom wydaje się oczywisty i pokazuje, jak głęboko wydarzenie to wryło się w zbiorową świadomość.
Pożar wpłynął również, choć być może w sposób mniej bezpośredni, na zmianę w podejściu do kwestii budownictwa i bezpieczeństwa. Odbudowując miasto, połańczanie zwracali większą uwagę na materiały budowlane i rozwiązania mające na celu ograniczenie ryzyka rozprzestrzeniania się ognia. Najlepszym tego przykładem jest nowy, murowany kościół parafialny, który zastąpił spaloną, drewnianą świątynię. Wybór trwalszego i bardziej ognioodpornego materiału był wyrazem dążenia do zapewnienia miastu obiektów mniej podatnych na zniszczenie.
Ogień strawił nie tylko budynki, ale także materialne więzy łączące Połaniec z jego odległą przeszłością, z czasami królewskimi i okresem świetności dawnej Rzeczypospolitej. Utrata 324-letniego drewnianego kościoła, wraz z bezcennymi kronikami, starodrukami i historycznymi pamiątkami, oznaczała fizyczne przerwanie tej wielowiekowej ciągłości. Nowe budowle, wzniesione na zgliszczach, choć piękne i funkcjonalne, reprezentowały już inną epokę, inne aspiracje i inną estetykę architektoniczną. Było to wejście Połańca w nową fazę historyczną, z nowymi priorytetami, wśród których trwałość i bezpieczeństwo zdawały się odgrywać najważniejszą rolę.
W dniu dzisiejszym mija sto trzydzieści sześć lat od dnia, gdy niszczycielski pożar zniszczył znaczną część naszej miejscowości, w tym jej najcenniejszy skarb – wiekowy drewniany kościół św. Marcina Biskupa. Mimo upływu tak długiego czasu, strata ta wciąż pozostaje nieodżałowana. W szczególności gdy myślimy o bezcennych zabytkach kultury, starodrukach, kronikach i dokumentach historycznych, które bezpowrotnie strawiły płomienie. Niech pamięć o pożarze z 12 czerwca 1889 roku i o heroicznej odbudowie miasta będzie dla nas wszystkich źródłem inspiracji, dumy z naszych korzeni oraz motywacją do dalszej pracy na rzecz pomyślności Połańca. Doceniajmy to, co mamy dzisiaj, pamiętając o cenie, jaką poprzednie pokolenia zapłaciły za budowę miasta, w którym żyjemy.

Dziękujemy za Twój czas! Każda przeczytana historia to kolejny krok w odkrywaniu przeszłości Połańca. Portal polaniec.com.pl tworzony jest z pasji do historii naszej małej ojczyzny. Jeśli znasz ciekawą historię, posiadasz stare fotografie lub dokumenty dotyczące Połańca i okolic, podziel się nimi z nami. Chcesz dołożyć swoją cegiełkę? Czekamy na Twoją opowieść! Bądź na bieżąco. Obserwuj nas na Facebooku.