Dziś przypada Dzień Energetyka – święto branży energetycznej, która w wyjątkowy sposób jest związana z Połańcem oraz historią całego regionu. W związku z tym zapraszamy do przeczytania artykułu redaktora Stanisława Ramsa pt. “I przyszedł ten dzień”. Reportaż ukazał się 49 lat temu w miesięczniku społeczno-kulturalnym “Przemiany” (czerwiec 1974 r.).
“I przyszedł ten dzień”
Stanisław Rams
“Przemiany” 1974 r.
A więc stało się wreszcie to, co miało się stać. I co było im obiecane. Budują pod Połańcem gigantyczną elektrownię. W ciągu ostatnich dwóch lat zmietli z nadwiślańskich piachów starą wieś, pokroili poletka siatką asfaltowych dróg, betonowych ścieżek, przesiekli sośniane zagajniki, pokrzywione od wichrów sady, chrusty bezlistne, poprowadzili linie wysokiego napięcia, telekomunikacyjne, wznieśli podstacje. Ciągną nasypy kolejowe od Staszowa.
Za kilka miesięcy przyjedzie do Połańca pierwszy pociąg. Pierwszy w historii sennego miasteczka bez statusu. Zaś na wygonie, za stodołami, ogródkami, wyrosły bloki mieszkalne, kilkupiętrowe. Takich tu dotąd nie było. Patrzy się na te bloki ukradkiem, przez zazdrostki spłowiałe w oknach przycupniętych chałup.
Odjechały barakowozy geologów; grzebali w ziemi, wiercili, szukali przykrych niespodzianek. Znaleźli placet. Pożegnała Zawadę ekipa wywłaszczeń, umęczona targiem. 27 chłopskich rodzin wywędrowało z krówką na postronku. Z państwowym pieniądzem, na złagodzenie pożegnalnych wzruszeń. Założą gniazda w innym miejscu. Zawitali budowlani. Generalny wykonawca – Przedsiębiorstwo Budowy Elektrowni i Przemysłu z Krakowa przysłało swych wodzów i pół setki szeregowych. Dwie setki rekrutów najęli spośród miejscowych. Takie to początki. A rychło będzie tu pracować kilkanaście specjalistycznych przedsiębiorstw. W najgorszym okresie na placu budowy znajdzie zatrudnienie ponad 3,5 tysiąca ludzi. O półtora tysiąca więcej niż liczy Połaniec. Powstała już dyrekcja elektrowni w budowie, inwestor doglądający roboty. Dyrektor, inż. Tadeusz Rubaszowski zainstalował swój sztab operacyjny w pobliskim Staszowie.
Na razie wszystko idzie nieruchawo, bez rozpędu. Bo dotąd były jedynie prace przygotowawcze. Ofensywa ruszy w tym miesiącu. Ściągają nadal posiłki, przybywa frontowców. Przeważnie młodzi. Podobnie jak Stanisław Kozioł, kierownik zatrudnienia, syn chłopski spod Połańca, który zdradził rolnictwo na rzecz przemysłu. W jego pokoiku usytuowanym w naprędce skleconym baraku – ciągły ruch. Grzejąc się przy elektrycznym piecyku, wskazuje na stos podań. Prośby o przyjęcie do pracy. To już nie dziesiątki, to setki. Kozioł grzebie w nich jak w ulęgałkach, wybiera co lepsze, przekazuje do akceptacjil inni petenci muszą trochę poczekać. Fizycznych wpierw trzeba, z kwalifikacjami. Aby umieli siekierą ciesielską machnąć, kielnią władać, maszynę rozumieć. A tutaj akurat ciżbą pcha się lud młody, z dyplomami szkoły średniej, z aspiracjami do urzędowania. Są tacy, co nie wierzą w moc nadesłanego pocztą papierka. Przychodzą osobiście, aby rzecz całą na miejscu omówić. Oto wchodzi starszy człowiek, robociarz; poznać go po ogromnych rękach, niedbałym ubiorze.
– Brygadzistą jestem, pięciu nas razem, betoniarzy…
Nazywa się Jan Bolon, ze wsi Łyczba. Wysłali go na zwiady. Wziął dzionek wolnego w dotychczasowej pracy, sonduje wzrokiem kierownika, jakby chciał zaraz wróżbę dobrą z twarzy mu wyczytać.
– Długo robicie?
– Sześć lat, ale robotę rozumiemy.
– Skąd uciekacie?
– Z Nowej Dęby. Dojeżdżamy tam codziennie, 70 kilometrów. Wolimy zarobić mniej, ale na miejscu.
– U nas zarobicie więcej, nie bójcie się – informuje Kozioł.
W chwilę później wchodzi młoda dziewczyna, technik rolnictwa, mieszkanka Osieka. Prosi o pracę biurową.
– Czemu nie w rolnictwie? – dziwi się kierownik zatrudnienia.
– Mogłabym prowadzić zieleńce przy elektrowni, zakładać rabaty, sadzić drzewa, krzewy – w sposób plastyczny ukazuje swoją przydatność petentka.
– Jeszcze fundamentów pod elektrownię nie ma…
– To ja poczekam.
– Proszę złożyć podanie, rozpatrzymy.
Zagląda do pokoju Stanisław Lenart, młodzieżowiec, magister prawa, na etacie radcy prawnego. Uczelnię pożegnał dopiero w ubiegłym roku. Zrefundowali mu stypendium, chciał tu zostać na zawsze. Wprawdzie w Lubelskiem się urodził, roboty tam nie brakuje, ale przystał do Połańca. Los żartowniś w ten Połaniec go zapędził. Przyjechał kiedyś na truskawki do kolegi, tu go młódka usidliła. Z sąsiedztwa. Mieszka u teściowej, w nowym domu, kawałek ziemi orze, inż. Błaziakowi kruczki prawne wyjaśnia. Zrobili go przewodniczącym zarządu koła zetemesu. A jest ich w tym kole już kilkudziesięciu.
– Pionierzy naszej budowy są młodzi – rzecze usidlony na plantacji truskawkowej. – Średnia wieku coś dwadzieścia lat. To budowa młodości.
Różni ludzie w ich kole, zarządzie. Na ten przykład Andrzej Abraszko. Ten przyjechał z Warszawy pracował tam jako technik telewizji, pomocnik operatora. Tu został technikiem budowy elektrowni. Ucieknie stąd kiedyś? Na razie kawaler, takiemu łatwo zwinąć manatki. Ale lubi truskawki, więc kto wie! Inny członek zarządu – Lech Świetlicki, elektrykiem był w warszawskim teatrze.
Zawitał na połaniecką budowę z początkiem tego roku. Przekonali go, że jego miejsce jest tutaj właśnie, w prawdziwym teatrze życia, na historycznej budowie. Większość jednak – miejscowi. Do nich należy Elżbieta Wyrzykowska, ze wsi Tursko, skarbnik koła, pracownica działu socjalnego. Skończyła liceum w Staszowie i był kłopot z zatrudnienem. Uratowała ją przed emigracją z rodzinnych stron elektrownia. Wracają ludzie z odległych miast, swojacy stęsknieni Wisły, ziemi znajomej im od kolebki. Sekretarka dyrektora mówi: ja Ślązaczka, mąż ciągnął nad Wisłę. W śląskiej kopalini uciułaliśmy trochę grosza. Stawiamy sobie dom pod Połańcem. Będzie ogród ładny i dużo zieleni. Będzie praca w elekrowni dla nas i naszych dzieci. Na razie mieszkamy w izdebce u teściów.
Pukanie w drzwi. Wchodzi starszy nieporadnie. Przedstawiciel siedmiu cieśli z przyległych wiosek. Nazywa się Józef Dorosiński, mistrz ciesielski. Budują oczyszczalnię ścieków w Lipsku. Chcą tam robotę skończyć, w czerwcu tutaj się zaciągnąć.
– Tu byłoby blisko, więc myśleliśmy…
– Dobrze, jest dla was robota – ściska dłoń cieśli kierownik zatrudnienia. – Przyjeżdżajcie, czekamy.
Za oknem zimny kwiecień, rozbabrana ziemia, deszcz rosi, koparka łazi ciężko jak przedpotopowy mamut.
Smakowity kąsek, ta elektrownia – powiedział mi inż. Serówka. – Niejedno miasto miało na nią chrapkę.
I podaje mi rejestr liczb, wskaźników. Przemawiają do niego barwą, wizją przyszłych lat, obrazem rychłych zdarzeń, przemian, plastycznością nowych faktów w pejzażu, podobnie jak paleta farb potrafi przemówić do wyobraźni artysty malarza. A więc – będzie przynajmniej 3 tysiące megawatów. Największa, póki ją najnowsze nie zdetronizują. Jej kominy będą widoczne w promieniu dziesiątków kilometrów. Po uruchomieniu zatrudni docelowo około 2 tysiące ludzi. Koszt budowy – kilkanaście miliardów złotych.
Przy niej powstanie zakład remontowy, fabryka betonów komórkowych, wykorzystująca czarny surowiec – pyły dymnicowe – do swej produkcji. Inaczej mówiąc, dodatkowe setki osób znajdzie pracę. Rocznie gigant będzie pożerał 4 miliony ton węgla, 66 metrów sześciennych wody na sekundę, dla celów schładzania agregatów. Wielka rzeka będzie potrzebna! W Wiśle wody może być za mało, stąd trzeba zmagazynować stopniem. Celowość budowy stopnia wodnego koreluje z ogólnopolskim planem, inną ogromną inwestycją: budową kaskad na Wiśle, aby mogła stać się magistralą wodną transportującą rocznie setki milionów ton ładunków. A skoro już będzie ten stopień wodny, powstanie także port przeładunkowy, bo paliwo nie licząc innych towarów, wędrować będzie ze Śląska rzeką.
Przynajmniej 4 miliony ton przeładunków rocznie! To wielki port; nowoczesne statki rzeczne będą tu cumować, duże barki, zestawy pchane, a także biała flotylla. Warto przy tym miejscu przypomnieć, że Szczecin, największy port na Bałtyku ma przeładunki roczne ledwie trzykrotnie większe od przewidywanych w Połańcu.
Tak to jeden problem wiąże się łańcuszkiem z innymi, aby utworzyć mozaikę inwestycji pachnącą nowymi miliardami. Bo skoro spiętrzona woda zaleje łachy na dolinie, w pobliżu kopca Kościuszki, zrodzi się kiedyś myśl, aby ten piękny akwen zagospodarować sportowo, turystycznie. W sam raz na ośrodek wczasów robotniczych, sobotnio-niedzielną rekreację. Myślę, że drzewa i krzewy w tym rejonie już teraz można sadzić; kiedyś będą duże, szybciej wyrosną niż każą im planiści. Tak, wraz z inwestycjami przemysłowymi rozbudzą się potrzeby socjalne, mieszkaniowe regionu. Po prostu musi wyrosnąć nowe miasto. Połaniec w ciągu lat rozrośnie się przynamniej siedmiokrotnie. Będzie miastem 15-tysięcznym. A zatem większym niż dzisiejszy Staszów powiatowy.
Niedawno, podczas rozmowy w Powiatowej Komisji Planowania Gospodarczego w Staszowie, jej przewodnicząca mgr Stefania Brania udostępniła mi tekst ważnego dokumentu. Jest to porozumienie międzyresortowe w sprawie realizacji miasta Połaniec. Podpisało ów dokument ośmiu ministrów, nie licząc innych głów ważnych urzędów i instytucji. Porozumienie przypomina na wstępie, że dla kilku tysięcy osób zatrudnionych w przyszłości w elektrowni i na zakładach powiązanych technologicznie z elektrownią potrzebne jest właśnie 15-tysięczne miasto. Wydatek wspólny: 2,3 miliarda złotych na cele rozwoju tego miasta. Zresztą, nie chodzi tu tylko o przedsiębiorstwa pomocnicze, ale o dziesiątki różnych placówek handlowych, gastronomicznych, oświatowych, służby zdrowia itp. Stworzy to potrzeby dodatkowego zatrudnienia różnego typu specjalistów. Będą więc nie tylko nowe budynki mieszkaniowe. Będzie nowoczesne kino, dom kultury, kluby, hotel, ulice oświetlone nocą neonami, będą bogatsze witryny sklepów, ośrodek rekreacji, apteki i przychodnie, dworce – kolejowy i pekaesowy, przedszkola i żłobki. Miasto będzie miało sieć kanalizacyjną, wodociągi, gaz w mieszkaniach, centralne źródło ciepła, skwery i parki. To będzie prawdziwe miasto – jak powiadają tu z dumą. – Nawet wesołe miasteczko zaplanowali urbaniści, nawet motel, halę sportową, basen z podgrzewaną wodą. Wody ciepłej dostarczy elektrownia. Skoro zaś główne drogi kołowe i żelazne dotrą do nowego Połańca, od strony miasta powiatowego, czemu nie połączyć przez Wisłę z pobliskim Mielcem, potężniejącym ośrodkiem przemysłowym ziemi rzeszowskiej? Tak więc Połaniec uzyskałby wreszcie połączenie ze światem w różnych kierunkach, stałby się miastem przy wielkim szlaku wschód-zachód. Tak było zresztą już przed ośmiu wiekami, kiedy powstała osada targowa na trakcie ze Śląska, Krakowa – w stronę ważnego wówczas Sandomierza i dalej – na Ruś, Pilzno, Żmigród, ziemię węgierską.
Na razie jest pole zryte buldożerami i kilka bloków nowej dzielnicy…
Piękna wizja! Urzekła ona także staszowian. Władze powiatowe miały własną koncepcję, nawiasem mówiąc – również w pewnym sensie godną uwagi. Zawierała się ona w pytaniu: czemu by tych inwestycji socjalnych, mieszkaniowych nie zlokalizować w powiatowym mieście? Po co ożywiać konające miasteczko, gdzieś na peryferiach powiatu, zwłaszcza że sąsiedztwo z przemysłowym gigantem będzie uciążliwe? Budujmy nowe dzielnice w Staszowie – rzekli. – Pracowników elektrowni można dowozić codziennie ze Staszowa do Połańca. To niewiele, kilkanaście kilometrów raptem. Słowem, Staszów chciał złapać w swe żagle wiatr. Chciał stać się dużym centrum powiatu, tym bardziej, że pobliski przemysł siarki, wydobywczy i przeróbczy, będzie go w przyszłości kreował na drugą po Tarnobrzegu stolicę polskiej siarki.
No tak, ładny to był sen. Ale podniósł się krzyk okrutny w Połańcu, jakby zmartwychwstały zaciągi kosynierów Naczelnika, co przed 180 laty Uniwersał Połaniecki pisał, w chacie pradziada Majewskiego. Warchałowski, miejscowy nauczyciel, nie oglądając się na innych, coś ponad 10 pisemnych protestów wysłał do władz centralnych, w imieniu połańczyków. Dyrektor budowy inż. Stanisław Błaziak, molestowany przez lud tubylczy, raz po raz nawoływal na zebraniach: pomożemy! Stefan Jarzyna, ongiś sekretarz partii, dziś naczelnik urzędu gminnego, gasił wzburzenie obietnicami, pokazując staszowianom figę. Uspokoiło się dopiero wówczas, zelżało, gdy Połaniec odwiedził sekretarz Gierek wraz z premierem rządu i ministrami. Powiedział wówczas pamietne słowa: nie krzywdzić Połańca! I później dodał: Połaniec stanie się największym miastem pomiędzy Sandomierzem a Krakowem.
Błogość wstąpiła w połanieckie opłotki.
Na razie są nowe drogi, rozjazdy, nowiutkie tablice drogowskazów i przesieki w starych sadach…
Inż. Józef Serówka, zastępca dyrektora do spraw środków produkcji i zaplecza generalnego wykonawcy, uzupełnia informację: – Wstępne prace kosztowały 62 miliony złotych. W bieżącym roku glówne zadanie to budowa zaplecza techniczno-budowlanego głównego wykonawcy.
Patrząc przez okno na cylindry betoniarek, płaską zabudowę pierwszych pomieszczeń, słupy elektryczne wśród zielonego runa, zapytuję rozmówcę: co dalej?
Inżynier zaczął długie wyliczanie. Zapamietałem tylko niektóre inwestycje tego roku. Muszą uruchomić w najbliższym czasie centralną betoniarnie, magazyny, place składowe, poligon prefabrykacji betonów, warsztaty, gospodarstwo transportowe. Rozpoczną się w tym roku wykopy pod budynek główny, nastąpi lanie betonów, budowa dwóch kominów wysokich na 250 metrów. Jeszcze wcześniej trzeba oddać do użytku kilka bloków z przeznaczeniem na hotele robotnicze. Zbuduje się główną stołówkę na dwa tysiące obiadów. Zbuduje się łaźnie, szatnie, obiekty administracyjne, przystanki dojazdowe. Niebawem pierwszy pociąg zawita na stację w Połańcu, trzeba się do tego przygotować. Nadać temu uroczystą oprawę. A potem, w następnych latach – lawina nowych zadań. W 1977 roku z Połańca popłyną w kraj pierwsze kilowaty energii eletrycznej.
Elektryczność – chleb nowoczesnego przemysłu. Świat co 10 lat podwaja swe moce energetyczne. My musimy to robić szybciej, aby nadążyć za innymi, wyprzedzić w rozwoju. Jak dotychczas, nieźle nam idzie. Roczniki statystyczne mówią, że w rynku 1972 wyprodukowaliśmy 76 miliardów kWh, co stawia nas na 8 pozycji w świecie. Niestety, w przeliczeniu na głowę ludności, jesteśmy szaraczkami, daleko w tyle za rozwiniętymi krajami kapitalistycznymi. Bez rozwoju gigantycznych wytwórni energii elektrycznej, taniej energii, nie ma mowy o gospodarczym postępie. Ale zatem – o bogatszym życiu ludzi. Stąd też do roku 2000 wyrosną, przeważnie nad wielkimi rzekami, dziesiątki elektrowni podobnych do kozienickiej, połanieckiej. Wiele z nich znajdzie się w granicach Kielecczyzny. Już wiadomo, że tej samej miary elektrownia wyrośnie na nieużytkach pod Nowym Korczynem. Eksperci planują przy jednym z tych gigantów dodatkową inwestycję: hutę aluminium. Krążą takie pogłoski, że to będzie właśnie w Połańcu. A może w Korczynie? Ech, rozgorzeje znów żarliwa walka na argumenty ekonomiczne między rosnącym w siłę Połańcem a opóźnionym o kilka lat mizerotą Nowym Korczynem.
Gdy byłem w Połańcu przed dwoma laty, elektrownia już budziła nadzieje tuziemców, jednak była to nadzieje jedynie. Melodia przyszłości, którą się wprawdzie słyszy, ale nie widzi. Najwięcej mówiło się w tym dniu o chłopcu, który nocą powiesił się na jabłoni, pod oknem swej chaty. Bezpośredni motyw desperacji – brak pracy na miejscu. Powrócił z daleka, bo obiecali, że zajęcie jakieś dostanie. Okazało się, że ktos go cwańszy uprzedził. Jakże potrzebny były ten młody człowiek, teraz właśnie, tak bardzo związany nicią serdeczną z rodzimymi stronami. Budowa wchłonie wszystkie nadwyżki siły roboczej w Połańcu, a także ściągać będzie ludzi z dalszych okolic, niczym magnes opiłki. Narodzi się w tym ubogim zakątku, pozbawionym przemysłu, oddalonym od większych miast o dziesiątki kilometrów, silny oddział klasy robotniczej, wyrośnie nowe środowisko zawodów inteligenckich. To zaś z kolei stworzy głód na dobra kulturalne. Tak to w prostej konsekwencji wykruszy się jeszcze jeden matecznik gospodarczego i kulturalnego zacofania. (Może za silne określenie, może to trzeba raczej nazwać cywilizacyjnym opóźnieniem w stosunku do reszty kraju?).
– Wszystko zależy od kadr – rzekł mi kierownik zatrudnienia młody Kozioł.
– Stawiamy na młodych, z nich najszybciej wyrosną fachowcy – twierdzi przewodniczący zetemesowców Lenart.
– Muszą nastąpić przeobrażenia w świadomości ludzi, w sposobie bytowania, w rozwoju kwalifikacji – starannie sformułował swą myśl dyrektor inż. Serówka.
– Szybko szkoły budować! – odpowiedziała werdyktem nauczycielka Kasińska.
Krystyna Kasińska jest zastępcą dyrektora zbiorczej szkoły gminnej w Połańcu. Od niej uzyskałem rozpoznanie sytuacji w połanieckiej oświacie. Dotychczas wystarczyła jakoś jedna szkoła stopnia podstawowego, plus szkoła rolnicza. Dziś narosło problemów, narasta z każdym rokiem w kształcie lawiny. Rąk do pracy dużo, fachowców brak. Sprowadzać z zewnątrz? Owszem, można i tak, ale oni wszędzie są potrzebni. Trzeba po prostu wychować miejscowych, wykształcić odpowiednio, dać konkretny fach w rękę. Powstała ostatnio zasadnicza szkoła budowlanych. Zaczęła funkcjonować szkoła energetyków. Nie wystarcza. Jak najszybciej musi powstać technikum energetyczne, aby zdążyć na czas. Potrzebni są inni specjaliści. A średnia szkoła ogólnokształcąca? Też powinna być w mieście 15-tysięcznym. Już teraz trzeba o tym myśleć, zanim miasto wyrośnie. Nie tylko młodych powinno się uczyć. Co ze starszymi rocznikami? Potrzebne są placówki kształcenia dorosłych systemem wieczorowym. Bez nauki z chłopa nie wyrośnie kwalifikowany robotnik. Tyle problemów naraz zwaliło się na biedniusieńki Połaniec, wraz z wielką inwestycją.
Pedagog Kasińska pokazuje przez okno na domostwa, posesje małorolnych.
– Tam stanie wielki gmach zespołu szkół zawodowych – mówi z jakąś ukrytą satysfakcją. – Już w tym roku powinny ruszyć pierwsze roboty przy wznoszeniu technikum.
No tak, ale wpierw należy trochę posprzątać, pozamiatać stare chałupy, przybudówki zetlałe, zanim na wyrównanej ziemi zaczną rosnąć nowe obiekty szkolne, warsztaty pomocnicze, pływalnia, boiska sportowe i inne urządzenia.
A jak starych wyprosić ze swoich śmieci? Łatwo młodym mówić! Tu ludzie się rodzili, w tych mrocznych chałupkach wrośniętych w ziemię, z pelargonią w okienku i kotem na zapiecku. Tutaj się zestarzeli, wcześniej miłość swą przeżyli. Tu pragną zostać do końca. Nowe bloki im nie imponują. Wodą w kranie, gazem w piecyku, miską klozetową i hałaśliwą windą im nie zaimponujesz. W wieżowcach mamy mieszkać, wysoko w kupie jak te dzięcioły w dziupli? To nie dla nas – powiadają i trwają w uporze. 70 procent starego Połańca zostanie zburzone. Dla młodych to sygnał nowych czasów, starzykom pobrzmiewa ów wskaźnik niczym podzwonne ich epoki. Wyrwani z gleby, zmarnieją szybko w niezwyczajnym im środowisku. Boją się, po prostu boją się zmian.
A zmiany muszą nastąpić, nawet wbrew woli starzyków. Patrzenie w kopiec Kościuszki nie pomoże. Naczelnik nie przyjdzie z odsieczą, wraz z wąsatymi kosynierami. Naczelnik był przede wszystkim technikiem, inżynierem, potem dopiero wojakiem i strategiem – przypomina w rozmowie Warchałowski, przywódca najnowszej wojny ze staszowianami. W barze “Smakosz” u Cieślikowej spożywa się trunki pod oranżadę, na pohybel starym czasom. W gospodzie “Nadwiślanka” plączą się nocą na tarasie cienie, czkaniem witające porządek nowej ery. Nowobogaccy, tuż po pierwszej wypłacie. A w urzędzie gminnym Jarzyna duma: kiedy Połaniec odzyska prawa miejskie, utracone po powstaniu styczniowym? Za dziesięć lat, w 720 rocznicę nadania pierwszych praw miejskich przez Bolka Wstydliwego? Nie, wtedy Połaniec będzie już znacznym miastem, znacznym miastem, znacznym na mapie, ważnym na tle gospodarki regionu, ba! kraju.
[useyourdrive dir=”1eANgd54GPujXVGKR43tiiQMaXYeudIGU” mode=”gallery” viewrole=”administrator|editor|author|contributor|subscriber|guest” downloadrole=”all” roottext=”Monografia Elektrowni w Połańcu – zdjęcia archiwalne ze strony www.polaniec.net”]