Odcinek 2 ciekawej opowieści z czasów Bolesława Śmiałego o Połańcu, opublikowanej w gazetce dla dzieci “Dzwonek” z 17 maja 1906 r. nr 10. Gazetka ukazała się jako bezpłatny dodatek dwutygodniowy do “Katolika” pod red. Adama Napieralskiego, wydawnictwo Bytom.
I zaczęła po cichutku szeptać mu do ucha. Chłopiec aż podskoczył z radości.
– Tylko cicho… żeby sie stryj nie dowiedział – rzekł Halka, kładąc paluszek na buzi?
– Dobrze, ale kiedy?
– Jutro raniuchno, o świcie. Ty pomyśl o koniach, ja się zajmę żywnością.
– A czy trafimy do króla?
– Bylebyśmy tylko do Krakowa dojechali, to już trafimy.
– No, dobrze, a cóż królowi powiemy?
– Będziemy go błagali, żeby nam oddał tatusia. Powiemy, że niedawno umarła nam mama, żeśmy sieroty, że nie mamy nikogo…
Łzy znowu ukazały się w oczach Halki, lecz otarła je pośpiesznie.
– A jeżeli król nie odda nam ojca, to co zrobimy?
– To powiemy, że chcemy być razem z tatusiem, żeby nas także kazał wsadzić do lochu – rzekł Gniewko.
– Wiesz co, Gniewku, mnie się zdaje, że król nas wysłucha. On dobry, tylko jak mówią, bardzo porywczy. Ale zobaczysz, że wszystko będzie dobrze. Przecież Szczodrym nazywają naszego króla Bolesława.
– Jeno ostrożnie zajmij się wszystkim Halko, bo gdyby stryj się domyślił, albo dowiedział, na pewno by nas nie puścił.
– Dobrze, będziemy ostrożni. Zresztą, stryj sam ogromnie zmartwiony i nie bardzo na to uważa, co się wkoło niego dzieje.
– To się dopiero ucieszy, jak przyjedziemy z tatusiem.
– A weź ze sobą krzesiwo i hubkę, Gniewku.
– I łuk i toporek! – dodał chłopiec.
– A ja wezmę nóż, żebym miała się czym bronić.
– Nie frasuj się o to. Od czegoż ja będę? Obronię cię na pewno…
I długo, długo dzieci radziły jeszcze, co wziąć ze sobą i jak się wymknąć niepostrzeżenie.
Ani Gniewko, ani Halka przez całą noc nie zmrużyli oka. Nad ranem, o świcie, cichutko wstali, ubrali się. Służba jeszcze spała. Gniewko otworzył stajnię, osiodłał swego i Halki konika. Dziewczynka wyniosła dwa woreczki, napełnione chlebem i kaszą.
– Uwiąż to do każdego siodła.
– Dobrze, ale jak tu otworzyć bramę?
– Obudź pachołka, może nie będzie się pytał. Można zresztą powiedzieć, że jedziemy na grzyby do lasu.
– A jak się stryj obudzi?
– Ha, cóż robić, popędzimy konie, pomyślą, że zaraz wrócimy.
Zbliżyli się do częstokołu, prowadząc konie za uzdę.
– Hej, Wojtuś! Otwórz furtę! – wołał Gniewko, potrząsając pachołka za ramię.
Służący zerwał się na równe nogi.
– A gdzie panicze jadą? – spytał zdumiony.
– Otwieraj prędzej!
To mówiąc, dosiedli koni. Wtem w pokoju stryja otworzyła się okiennica.
– Hola! A tam co? – krzyknął stryj.
Gniewko na koniu podjechał do okna.
– Stryju, Halka całą noc nie spała, wciąż płakała. Obiecałem jej, że pojedziemy trochę do lasu i na gościniec… Może się uspokoi – rzekł chłopiec zacinając się.
Stryj uspokojony przymknął okiennicę.
– A weźcie ze sobą jeszcze dwóch pachołków! – zawołał.
Gniewko i Halka pośpiesznie wyjechali za bramę. Popędzili koniec.
– Może niedobrze, żem okłamał stryja.
– Pewno, że niedobrze – odpowiedziała Halka, – jeszcze nas Pan Bóg za to ukarze.
Jechali szybko kłusem. Po niedługiej chwili znaleźli się na gościńcu, co z Wiślicy do Krakowa prowadził. Długo pędzili bez odpoczynku. Nadeszło południe. Upał był nieznośny. Konie pokryły się pianą ze zmęczenia. Wjechali do wielkiego, cienistego boru.
– Zsiądźmy z koni, niech wypoczną trochę – rzekła Halka.
– Dobrze i daj mi co do jedzenia, bom głodny okrutnie.
Gdy Gniewko i Halka odpoczęli w cieniu drzew, a koniki popasły się trochę, dzieci pojechały dalej. W drodze spotykali tylko włościan na długich niezgrabnych wozach. Gdy nadszedł wieczór, mali podróżni zsiedli z koni. Potem uzbierali chrustu. Chłopczyk wydobył zza pasa krzemień i krzesiwo, skrzesał iskrę, rozniecił ogień za pomocą hubki i drzazg żywicznych, i wkrótce ogromne ognisko wesoło płonęło niedaleko rozłożystego dębu. Halka wyjęła niewielki kociołek, zaczerpnęła wody ze strumyka, co płynął w pobliżu i uwarzyła smacznej kaszy.
Gdy się posilili, Gniewko dołożył gałęzi do ognia i rozesłał na ziemi derkę.
– Połóż się, Halko, i zaśnij, ja będę na straży – rzekł, podkładając jej siodło pod główkę.
– Ach, Gniewku, jakoś mi straszno, tak ciemno, tyle dzikich zwierząt w lesie.
– Nie bój się, ogień ich odstraszy. Nazbieraliśmy gałęzi, na całą noc starczy. Zresztą noc krótka. Zaśnij jeno.
– Ale wprzód pomódlmy się.
Dzieci uklękły i zaczęły się modlić, żeby Pan Bóg otoczył ich swą opieką i żeby ocalił tatusia. Po pacierzu Halka położyła się i wkrótce zasnęła.
(Ciąg dalszy nastąpi)