Zapraszamy Państwa do przeczytania lub odsłuchania reportażu Stefana Kozickiego, który na łamach magazynu “Słowo Ludu” w 1966 r. próbował odpowiedzieć na pytanie, w którym miejscu i u kogo podczas pobytu w Połańcu zamieszkiwał Tadeusz Kościuszko.
“GDZIE SPAŁ KOŚCIUSZKO?”
Tekst: Stefan Kozicki
Słowo Ludu nr 350 (5707), 1966 r.
Znajdujący się niedaleko Połańca 700-letni dąb “Kościuszko” nadal rośnie. Potężne drzewo jest drugim po legendarnym “Bartku” najstarszym drzewem w całym kraju (Warszawski “Express Wieczorny”).
Nie można wierzyć warszawskiej prasie. Łagodne, nadwieczorne słońce kładzie długie cienie ozdobnych niegdyś drzew i krzewów na zieleń trawnika czy (ściślej) tego, co było trawnikiem, dziś zaś w połowie pełni rolę pastwiska, w połowie placu dla gier i zabaw. Tępe uderzenie piłki wzlatującej nad głowami opalonych, półnagich chłopców i dziewcząt, psują Uroczysty Nastrój, w który wchodząc tu wystroiłem się jak w pawie pióra.
Przez parę miesięcy nosiłem w portfelu notatkę gazetową – drogowskaz do tematu wycięty z centralnej gazety i na samym początku zaskoczenie: gdzie ta puszcza? Gdzie Połaniec?
Tutaj nie ma Połańca. Tutaj jest Ruszcza. I lasu ani śladu, a cóż dopiero puszczy. Były park byłego majątku ziemskiego (obecnie PGR) w niczym puszczy nie przypomina. Stary dąb rośnie niecałe sto metrów od małego dworku otoczonego grządkami kwiatów i warzyw. Idą murawą szkolne dzieci. Pytam o dąb. Dlaczego “Kościuszko”?
– Odpoczywał w jego cieniu.
– Kąpał się w sadzawce bitwą strudzony.
Nauczyciel z miejscowej szkoły wie najlepiej. Przecież sam warszawski dziennik o tym pisał. Kościuszko nie pisał, ale ogłosił pod tym dębem słynny Uniwersał Połaniecki obiecujący chłopom wolność osobistą i szczególną opiekę rządu przed wyzyskiem ze strony szlachty.
No i jestem w samym oku cyklonu bardzo polskiego, bardzo kieleckiego sporu. Bo między Ruszczą a odległym o siedem kilometrów Połańcem trwa spór o Kościuszkę. Gdzie się zatrzymał. Gdzie pisał Uniwersał. Gdzie go ogłosił.
W Połańcu jest wzgórze, na którym według powszechnej wiedzy Kościuszko, dążąc ze swoim wojskiem wzdłuż Wisły z Krakowa na północ, rozbił obóz na wprost obozu armii Denisowa. Dzisiejszy Połaniec ma pagórkowaty, piaszczysty wydmuch “kurhanem” przez swój kształt zwany, opatrzony na szczycie krzyżem – Ruszcza ma o wiele bardziej romantyczny dąb i nie stary wprawdzie, ale niewątpliwie pisany dokument historyczny w postaci notatki z “Expressu”.
Po czyjej stronie jest tzw. historyczna prawda? Historyczna prawda przestaje mieć znaczenie tam, gdzie w grę wchodzą sentymenty społeczne do historycznych symboli i generalskich nazwisk jak symbole. W innych okolicach i warunkach podobne spory mogą mieć tło nacjonalistyczne, planistyczno-materialne nawet. Mało to legend wyprodukowano we Włoszech czy Francji z myślą o przyciągnięciu dolarowych turystów? W warunkach Ruszczy i Połańca, miejscowości zagubionych na bezdrożach, gdzie jedynymi turystami są dzieci z kolonii letnich – tylko lokalny patriotyzm się liczy. Ale ten wart jest chyba znacznie więcej niż wszystkie wymyślone na użytek turystów historie, wart jest więcej nawet od obiektywnych faktów. I mówi znacznie więcej niż dokumenty. Mówi o tym, że współczesność – nawet bez wielu propagandowo-oświatowych zabiegów – tkwi w historii nie tylko przez “pomniki materialnej kultury”, ale również przez żywą pamięć społeczną.
Przy połanieckim rynku (trzeba sporo dobrej woli, aby w luźnej zabudowie dopatrzeć się jego niegdysiejszego zwartego, kwadratowego kształtu), obok zielonej budki z lodami przesiaduje w słoneczne dni dziadek Majewski. Władysław Majewski. Ma siedemdziesiąt lat, szlachetną twarz, żywe, sprytne oczy, orli nos, sumiaste wąsy, wszystko jak u Grottgera. Dziadek Majewski twierdzi, ze jego babka (“świętej dobroci kobieta”) opowiadała mu w dzieciństwie jak rozkazy Kościuszki nosiła. Bo Kościuszko “stał” w domu dziadów i chociaż proponowano mu inne kwatery – nie chciał. “To był jego ulubiony domek. – mówi Majewski. – Wyjeżdżając, zostawił pamiątkę: podpis sygnetem na szybie. W późniejszych latach szyba pękła, na trzy kawałki się rozprysła, ale i tak znaleźli się tacy, co ją z pietyzmem pozbierali, skleili do muzeum wzięli. Gdzie się teraz znajduje? Abo to człowiek może wszystko spamiętać?”
Dziadek Majewski miał też ponoć skrzynię pełną starych – “na pewno powstańczych” – papierów. Gestami pokazuje jak duża była. Tę skrzynię też “jacyś panowie” jeszcze w 1922 r. gdzieś nie wiadomo dokąd, zabrali. Zostały tylko resztki. Podpisana przez dziadków dziadka. “Bo dziadkowie piśmienni byli. Drobna szlachta – ale szlachta”. Dziadek dziadków Majewski chowa stare papiery za obrazem na ścianie. Poważne pozwy i wyroki sądowe. Dziadkowie dziadka musieli procesować się stale. Dziadek powiada, że sto mórg kiedyś mieli. A dziś nie. W procesach o 10 tysięcy rubli sto mórg sądy i obrońcy sądowi zżarli. Między aktami sądowymi zachowała się korespondencja z jakowymiś magnackimi protektorami: “Pisałam dwa listy, jeden przez pocztę, drugi przez Żydów do majątku. J.W. Państwa idących, lecz nie wiem, czy doszły. Mamy nadzieję, że za radą Wielmożnych Państwa Dobrodziejstwa jesteśmy prawdziwymi i przychylnymi sługami”.
Tradycja ustna przekazuje szereg nazwisk połanieckich rodzin, których ojcowie “do Kościuszki poszli”. Wymienia się m.in. nazwiska Jungiewiczów, Kosowiczów, Murczkiewiczów. Ostatnie to nazwisko wymienia również były wikariusz połaniecki późniejszy proboszcz ze Staszowa – ksiądz Siek w swoim “Opisaniu staszowskiej parafii”. Właśnie z domu Murczkiewiczów miał ksiądz Siek osobiście zabrać i zabezpieczyć w biskupim skarbcu fotel “miękką świńską skórą obity”, na którym Naczelnik Kościuszko siadywać lubił oraz “szybę, na której wyrył pierwsze swoje litery: T.K.”. Niestety, według książeczki księdza Sieka i fotel i szyba uległy spaleniu podczas pożaru. Może dla tego dziś tak się w Połańcu mnożą, przechodząc z legend rodzinnych jednej rodziny do drugiej?
Nie, nie wykpiwam legend. Nie są one bez wartości. Przeciwnie. Ich wartość polega na tym, że świadczą o trwałej pamięci, jaką wciąż otacza się w Połańcu Kościuszkę, chociaż stał tu obozem tydzień tylko.
Gdzie sypiał Kościuszko? Są szanse, że – kiedy się w Kielecczyźnie turystyka bardziej rozwinie, a już w szczególności ta dolarowa – “Naczelnik” będzie miał, w co drugim domu swoje historyczne posłanie. I niech prawdzie historycznej nie zaszkodzi. Turystyce pomoże.
Gdzie spał Kościuszko? Pytanie to znaczy akurat tyle samo, co: Gdzie spał Żukow w czasie przygotowań do ofensywy z przyczółku sandomierskiego? Mieszkańcy wsi Niedziałki twierdzą, że w ich wsi, u gospodarza nazwiskiem Socha. Żadnych szans sprawdzenia prawdziwości tej wersji nie ma. Ale po co sprawdzać? Lepiej nie dopisać do tej rodziny legend, które leżą między historią a literaturą tak jak kilka wersji na temat pierwowzoru wsi Olbromskich z “Popiołów”.
– Jeżeli Olbromski wioząc księdza Ginrułta z Sandomierza do Tarnin jechał doliną Koprzywianki aż minąwszy lasek po prawej stronie skręcił w lewo, przejechał wpław rzeczkę i wjechał w wąwóz koło cmentarza, to przecież wypisz wymaluj droga do naszych Sulisławic – argumentował w sporze przed szklanym ekranem TV nauczyciel z tej wioski.
– U nas też jest rzeczka. I też wąwóz koło cmentarza – odpowiada mu nauczycielka z Chobrzan, aby rozstrzygnąć spór zdaniem: – Jakże to Sulisławice mogą być Tarninami Olbromskich skoro ci jeździli na mszę do Sulisławic właśnie?
A więc znów powtórzyć warto: W tym wymiarze – historyczna, obiektywna prawda traci na znaczeniu: Owszem, istnieje. Tyle że odległa od życia, zamknięta w archiwach i w muzealnych zszywkach pożółkłych dokumentów. Rzadko kto zadaje sobie trud, żeby ją odszukać. Po prawdzie, w okolicy, o której mówi ten reportaż, tropi ją tylko jeden miejscowy człowiek. Emerytowany nauczyciel z Rytwian, szczupły, przygarbiony, siwy, mieszkający samotnie i skromnie w niewielkim drewnianym domu, obrośniętym malwami.
Jan Anioł – którego nazwisko znają zapewne czytelnicy “Słowa Ludu” jako autora artykułów popularyzujących historię regionu staszowskiego – jeździ do Kielc, Warszawy i Krakowa. Przesiaduje w bibliotekach, grzebie w grubych foliałach, szukając źródeł do opracowywanej przez siebie monografii Połańca, a w dalszej perspektywie, jeśli zdrowie pozwoli, może i Staszowa, Rytwian oraz wszystkich okolicznych miejscowości tak bogatych w historyczne pamiątki.
W małym pokoiku rytwiańskiego nauczyciela, pokoiku pełnym książek i słowników ze słownikiem polsko-łacińskim – mówiąc stylem akademialnym – na czele (“Bez łaciny, redaktorze, przy wertowaniu średniowiecznych dokumentów daleko nie zajedzie”) – znalazłem między innymi wykaz ochotników, którzy licznie zgłaszali się do wojsk Kościuszki pod Połańcem.
Z nazwisk wymienieni są w raportach tylko zawodowi podoficerowie względnie herbowi obywatele. Chłopscy ochotnicy pozostają bezimienni. Próżno więc myślałem tą drogą szukać nazwisk rodzin żyjących do dziś w Połańcu i wsiach okolicznych “Kościuszkowców”. Znów jedynym przewodnikiem pozostały mi ustne przekazy, rodzinne klechdy oraz przydomki “kosynier”, używane potocznie do dziś dnia w odniesieniu do członków niektórych rodzin chłopskich. I znów historyczna prawda musiała ustąpić miejsca legendzie.
– Gdzieżby się zresztą mogła ostać – mówię do pana Anioła – po tylu pożarach i wojennych rabunkach, które wielokrotnie niszczyły i Połaniec i Staszów…
Mój rozmówca potakuje. Z tymi pożarami racja. Ale potakuje w połowie tylko. Bo zaraz słyszę dowodzenie jakże typowa dla pasji, która panowała tego szperacza w dokumentach” – Jeśli ktoś bardzo chce znaleźć dowody zawsze znaleźć je może. Chociażby nawet… w Wiedniu.
Jestem zaintrygowany. Wiedeń?…
– Przez profesora Herbsta z UW, który udziela mi koniecznych wskazówek przy pracy – tłumaczy mój rozmówca – dowiedziałem się ostatnio, że Austriacy, po opuszczeniu przez wojska Kościuszki Połańca, zlecili swojemu wywiadowi, aby sporządził dokładny szkic umocnień obronnych połanieckiego obozu. Rozumie pan: Kościuszko był już słynny jako mistrz nowoczesnej fortyfikacji. Austriackie raporty i szkice znajdują się w archiwach wiedeńskich. No i lada tydzień oczekuję nadesłania mi z Wiednia fotokopii…
– Po co?
Pan Anioł dziwi się takiej niedomyślności. – Po to, ażebym na pierwszym jedynym planie obozu Kościuszki pod Połańcem, sporządzonym w Polsce przeze mnie, mógł uwzględnić ścisłe położenie wzajemne szańców.
Mówiąc to, pan Anioł wydobywa i prezentuje z dumą “pierwszy i jedyny”, chociaż narazie prowizoryczny, plan obozu Kościuszki pod Połańcem. Wynika z planu, że miejscowe podania i legendy dobrze przekazały jego umiejscowienie.
– Wspaniałe miejsce – informuje pan Anioł, a oczy świecą mu tak radośnie, jakby relacjonował co najmniej wiadomość o podwyższeniu swojej niewielkiej emerytury. – Miejsce na wzgórzach objętych z jednej strony Wisłą, a z drugiej rzeczką Czarną dało od razu mniej liczebnym naszym wojskom strategiczną przewagę nad rosyjskimi. (Te “nasze” wojska brzmią nieomal jak “moje”).
Słysząc te wyjaśnienie, myślę, że nawet ludziom obsesyjnie przyznającym pierwszeństwo obiektywnej, historycznej prawdzie zawartej w dokumentach – nie obcy jest osobisty sentyment.
Gdzie mieszkał Kościuszko? Gdzie było jego łóżko? Jego ulubiony fotel? Według dokumentów ani w Ruszczy, ani w Połańcu, tylko w popołanieckim obozie. A już na pewno w – legendzie.
Legenda splata różne wątki. Sentyment dla “Naczelnika”, który sprawił, że nazwa Połańca na stałe weszła do historii Polski, że uczą się o nim dzieci w szkole – każe bez dbania o logikę babciom dzisiejszych mieszkańców Połańca nosić kościuszkowskie rozkazy. Rozkazy te zapewne przekazywał adiutant. Legenda wzięła się zaś ze wplecenia w rok 1794 wzorów z późniejszego powstania 1863. Może nawet z ostatniej “Jędrusiowej” i BCh-owskiej, najsilniejszej w tych stronach partyzantki?
Nonsensem byłoby twierdzić, że większość mieszkańców Połańca i okolic “żyje kościuszkowską legendą”. W senną, rozwiewną aurę połanieckiego ryneczku, utkanego powykrzywianymi we wszystkie strony, rozpaczliwie malowniczymi “pożydowskimi” domkami (furmanki stojące pośrodku, tuż obok napisu “Parkowanie surowo wzbronione” wyglądają na żywą kopię obrazów Brandta) – wlewa nieco ruchu szybki ruch budowy. “Buduje się” co drugi mieszkaniec ulicy 11 Listopada (nazwa, jak przystało na miejsce, też ciut anachroniczna) i co szósty mieszkaniec Połańca. Cegły i belki, a nie historia obchodzą mieszkańców najwięcej. Słyszałem więc w Połańcu nierzadko”.
– Wciąż Kościuszko! Tylko Kościuszko! Udławić się można! Nie lepiej byłoby jakiś zakład przemysłowy, zamiast Kościuszki tu zlokalizować? U nas przynajmniej wody – inaczej niż w powiatowym mieście (akcent zgryźliwości na tym słowie) nie brak.
Nawet w mieście, które upadło dokumentnie po wojnie szwedzkiej, nigdy nie dźwignęło się po rabunku dokonanym przez wojska Rakoczego i po pożarze wywołanym przez zebrzydowskich rokoszan, nawet tutaj, w którego mieście nie ma – śnią o centralnych inwestycjach przemysłowych. I zazdroszczą powiatowemu miastu Staszów jego rangi.
Staszowianie śmieją się z małej remizy strażackiej stojącej na środku połanieckiego rynku. – Patrzcie, redaktorze, jaki wielki ten ichni ratusz!
Mieszkańcy Połańca rewanżują się miejską dumą w stosunku do chłopów z okolicznych wsi i uważają, że Staszów ich nie docenia, a nawet dyskryminuje budżetowo.
Połaniec jest skazany na Kościuszkę. Na chwalenie się nim. Więc się chwali. Nie zawsze jednak tak było. Wtedy na przykład kiedy Kościuszko stał pod Połańcem obozem – ten sam Połaniec patrzył na Kościuszkę niezbyt chętnie. Bez specjalnych przyjaźni. Zapewne nie cały Połaniec, ale na pewno ci, co bali się libertynizmu Hugona Kołłątaja przebywającego z “Naczelnikiem” w obozie. Ci, których mierziły idee rewolucji francuskiej, tak bliskiej kościuszkowskiej Insurekcji. Są na to dowody. Jednym z nich – list pisany przez Kołłątaja z obozu pod Połańcem adresowany – bardzo rewolucyjnie – do “obywatela księdza biskupa krakowskiego Olechowskiego”. List pełen pretensji pod adresem połanieckiego kleru. “Ze zgorszeniem przyglądał się Naczelnik – pisał w nim Kołłątaj – jak ksiądz połaniecki odmówił odprawienia mszy dla kapelanów obozowych, a także wina i światła”.
Z Połańca do Staszowa wracałem autobusem. Wysiadłem w powiatowym rynku, chociaż jak połaniecki bez ratuszu, toć przecie piękny budynek z podcieniami stojący pośrodku obszernego planu, mimo że go ratuszem zwą – pełnił głównie rolę hali targowej w XVIII w.
Jedną z ozdób staszowskiego rynku stanowi sprokurowana gospodarczym sposobem turystyczna mapa regionu. Rzuciłem na nią okiem. I roześmiałem się w pierwszej chwili na widok dołączonej do niej tzw. legendy. Wymienione tam były bowiem na równych prawach takie oto szlaki komunikacyjne w kolejności ich oficjalnej klasyfikacji: “1) drogi główne, 2) inne drogi, 3) koleje normalnotorowe, 4) koleje wąskotorowe, 5) droga (szlak) królewski: Wiślica – Korczyn – Połaniec – Osiek”.
Niechby tylko spróbował ktoś dzisiaj podróżować pod numerem piątym! – pomyślałem nie bez złośliwości, wiedząc, że z królewskiego traktu zostały już tylko przypadkowe fragmenty polnych dróg. I zaraz przyszło przypomnienie.
Ostateczny upadek Połańca nastąpił właśnie po upadku średniowiecznego traktu handlowego zwanego dziś czasem “drogą królewską”. A kto zburzył niedawno przestrzenny układ połanieckiego rynku? Ależ tak. Tak właśnie: skomplikowane ronda wymyślone przez budowniczych nowej, szerokiej, asfaltowej szosy mającej połączyć Kraków z Sandomierzem. Stary trakt również Kraków z Sandomierzem (i przez Sandomierz z Rusią) łączył.
Może tu właśnie tkwi szansa rozwoju i uaktywnienia Połańca już bez odwoływania się do kościuszkowskich legend? Byłby to piękny przykład unowocześnionej tradycji: Wielkoprzemysłowy Trakt Królewski przez kościuszkowski Połaniec.